Minął ponad miesiąc, gdy wspięliśmy się na Gerlach, czyli najwyższy szczyt Tatr i Karpat, a ja ciągle nie mogę zapomnieć wysiłku, wzruszenia i niezwykłej radości. Tak już mamy w ludzkiej naturze, że lubimy osiągać cele „naj naj” i choć w górach jest masa szczytów mega trudniejszych od Gerlacha, Elbrusa czy Rysów, to jednak wiele osób marzy o wspięciu się na dach Polski czy Europy. Nam się udało, a na szczycie zjedliśmy pyszne bezglutenowe śniadanie, podobnie jak 3 lata temu na Rysach. Trasa jest eksponowana, wymagająca kondycji i wcześniejszego wejścia na kilka polskich dwutysięczników. Ale warto, po stokroć warto, posłuchajcie!
Na Gerlach (2655 m npm) wchodzi się od słowackiej strony i wyłącznie z przewodnikiem wysokogórskim (musi mieć uprawnienia). Nie wolno tam wspinać się samemu, bo to niebezpieczne i niezgodne z prawem. Koszt wynajęcia przewodnika w 2021 r. (lato) wynosi 500 zł od osoby plus opłata za wjazd przez szlaban (o tym za moment). Gerlach to najwyższy szczyt Tatr i jednocześnie Karpat. Nie jest to trudna góra, choć ma kilka ekspozycji i wymaga kondycji. Było nie było – jakieś 7-8 godzin od schroniska na szczyt i z powrotem.
My wspinaliśmy się na Gerlach na początku sierpnia (2021 r.). W drogę ruszyła bezglutenowa Ela -gospodyni pensjonatu Moje Tatry, Bezglutenowa Mama – czyli ja i mój 12-letni syn Antek oraz najważniejsza osoba – międzynarodowy przewodnik wysokogórski Tomek Michalik. Przewodnik może wziąć na linę tylko 3 osoby (zimą – dwie), mieliśmy zatem komplet. Szczęście nam sprzyjało – prognozy były dobre, lekki deszcz miał padać dopiero około godz. 14.
Jak się ubrać na wspinaczkę na Gerlach? Polecam wygodne, szybkoschnące spodnie trekkingowe, szybkoschnącą koszulkę, polar, kurtkę przeciwdeszczową i bardzo dobre buty. Mniejsza o markę – najważniejsze jest, by buty dobrze trzymały kostkę i miały jak najlepszą przyczepność do mokrych kamieni. Kask jest niezbędny do wejścia na Gerlach, ale to się nie trzeba martwić, przewodnik wyposaża turystę w kask i uprząż. My z Elą miałyśmy akurat swoje kaski, leciutkie Salewy, więc tylko Antek otrzymał „berecik” od przewodnika.
Co zabrać na wyprawę na Gerlach? Plecak (15-25 l, większy bez sensu, bo będzie przeszkadzał przy zejściu), a w nim wodę, mały termos z ciepłym napojem, lekkie i pożywne jedzenie, batoniki i przekąski szybko dające energię. Kijki się przydają, ale powinny być składane do jak najmniejszych rozmiarów, by nie haczyły o skały w czasie schodzenia na tyłku. W plecaku powinny być skarpety i koszulka na zmianę, lekka czapka i rękawiczki, ewentualnie jeszcze jeden polar. Nie dźwigajcie apteczki ani mapy – ma ją przewodnik. Warto natomiast mieć scyzoryk, czołówkę, powerbank, krem do opalania, balsam do ust. No i telefon – do kontaktu i robienia zdjęć.
Warto mieć ze sobą około 30 euro – na opłatę na wjazd pod schronisko oraz na ewentualną kawę, choć w schronisku (w zasadzie hotelu) pod Gerlachem można płacić kartą. Niezbędna jest również determinacja, dobry humor, wypoczęty organizm i przekonanie, że chcemy wejść na szczyt Karpat. A, nie zapomnijcie o kupieniu ubezpieczenia na ten dzień, bo w słowackich Tatrach akcje ratunkowe są płatne. Koszt ubezpieczenia – niespełna 20 zł. Jeśli mowa o ratowaniu, weźcie też do plecaka EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego, która za darmo otrzymacie w dowolnym oddziale NFZ, uprawnia do bezpłatnego leczenia w krajach UE).
Wyruszyliśmy z Zakopanego koło godz. 5.30 (rano). Przewodnik zawiózł nas do Tatrzańskiej Polanki (godzina jazdy), a tam przesiedliśmy się do wysłużonego auta terenowego należącego do schroniska. Siedziało tam już kilka osób z innych grup. Nieco dziurawym asfaltem dojechaliśmy do hotelu Dom Śląski, mijając po drodze szlaban. Przyjemność dojazdu autem do schroniska to obecnie (2021 r.) koszt 20 euro od osoby w obie strony. Drogo, nie powiem ….
Dzięki temu zaoszczędziliśmy jednak ze dwie godziny i mogliśmy od razu ruszyć w trasę. Czekało nas pokonanie 1000 m w górę. Po godzinie drogi z hotelu, przed Wielicką Próbą ubraliśmy kaski i uprzęże, związaliśmy się liną i wtedy zaczęła się już wspinaczka na poważnie (to skala turysty, a nie himalaisty). Przechodziliśmy przez wiele eksponowanych miejsc, wąskimi chodnikami skalnymi, granią – ale nie było to dla mnie nic mrożącego krew w żyłach (może dlatego, że byłam na Świnicy, Rysach, Granatach, Zawracie, Kościelcu, Łomnicy), choć adrenalina była, oj była. Najlepiej sobie radził mój Antek i przewodnik, ale my z Elą też gnałyśmy w dobrym tempie. Zresztą, związani lina i tak musieliśmy iść razem, siusiać razem, odpoczywać razem … Nie umiem opisać wszystkich miejsc i przystanków, które mijaliśmy – to opowie Wam przewodnik, z którym zechcecie się wybrać na Gerlach. Dość powiedzieć, że ze Śląskiego Domu na szczyt weszliśmy w 3,40 godziny, całkiem dobrze! Zmachani, z bolącymi nogami i rękami, ale cali i szczęśliwi. Nadszedł czas na bezglutenowe śniadanie na Gerlachu (jadłyśmy je już Elą na Rysach 3 lata temu KLIK).
Pogoda była cudna, słoneczna, choć nieco wietrzna i na górze musieliśmy ubrać polary. Zanim zasiedliśmy do bezglutenowego śniadania, był czas na fotki. W tak nieziemskim otoczeniu trudno nam było ukryć wzruszenie i nawet Ela była pod wrażeniem, choć na Gerlach weszła już po raz drugi w życiu (2 lata temu). Gerlach należy do Korony Europy, z wierzchołka rozpościera się widok na rozległą panoramę polskich i słowackich Tatr. Na górze jest trochę miejsca, by rozłożyć się z małym, godzinnym biwakiem, można się schronić za skałą i uciec przed wiatrem. Najpierw jednak trzeba zrobić sobie zdjęcie na tle metalowego krzyża, który wznosi się na głównym wierzchołku Gerlacha.
Przyznam, że nie miałam ambicji, by dotknąć krzyż i stać na zdjęciu tuż przy nim. Nie, nie, dla nie i tak było dosyć wrażeń i ekspozycji 😁 Ustawiłam się do zdjęcia z naszą grupą i kucnęłam najniżej, jak mogłam, by mnie nie odcięli z fotografii 😎 i potem mogłam już zająć się podziwianiem okolicy. Na szczęście w momencie, gdy dotarliśmy do celu, na wierzchołku nie było tłumów, zaledwie 5 osób, które swym cichym zachowaniem nie zakłócały kontemplacji.
Wcześniej, gdy do szczytu brakowała nam niespełna godzina, widzieliśmy na wierzchołku sporą grupę, porównywalną do zagęszczenia na Kościelcu w środku tygodnia (czyli około 15-20 osób). Martwiliśmy się, że będzie głośno jak na Krupówkach, ale na szczęście ta duża grupa ruszyła w drogę powrotną, zanim dotarliśmy. Dzięki temu, że i my na szczycie spędziliśmy jakieś pół godziny, oni zdążyli się oddalić i na żadnym odcinku nie napotkaliśmy na zatory na drabinkach czy łańcuchach (a jest kilka takich trudnych miejsc w Batyżowieckim Żlebie).
Przewodnik nie pozwolił nam zbyt dług siedzieć na górze, bo prognozy zapowiadały deszcze. Pamiętam, jak rok temu schodziliśmy w tym samym składzie z Łomnicy, w mega ulewie i z perspektywą burzy. Nie chciałam powtórki, więc szybko schowałam to, co zostało z bezglutenowego śniadania na Gerlachu i ruszyliśmy w drogę. Tak jak spodziewałam – najgorsze było przed nami. Owszem, zejście Batyżowieckim Żlebem to żadna filozofia, po prostu idziesz cały czas w dół, w dół, za wskazówkami przewodnika, ostrożnie stawiasz stopy, które już się dzisiaj nadźwigały… Ale na tej trasie są dwa eksponowane zejścia, które dla mnie były wyzwaniem. Udało mi się, ale pamiętam do dziś te emocje… Z drugiej strony, przecież po to idziemy w wysokie góry, by doznać czegoś innego, prawda?
Gdy doszliśmy do Batizowskiego Plesa, odetchnęliśmy. To miejsce, do którego prowadzi znakowany szlak turystyczny z Domu Śląskiego, zatem nie spodziewałam się tam żadnych ekspozycji. Wtedy zaczęło padać, ale już byliśmy w bezpiecznym miejscu. Do schroniska mieliśmy dobrą godzinę drogi, przestało padać, wyjrzało słońce i już można było się cieszyc udaną wyprawą. Przy hotelu przewodnik nie dał nam czasu na kawę, nie nie. Zdążyłam tylko kupić Antkowi drewnianą odznakę (2 euro) za zdobycie Gerlacha i terenowym wozem, ścisnięci jak śledzie w beczce, pognaliśmy w dół. Potem jeszcze tylko godzina jazdy do bezglutenowego pensjonatu Moje Tatry w Białym Dunajcu. My z Antkiem zasnęliśmy po drodze, zmęczeni i szczęśliwi. Cudnie było wspiąć się na Gerlach.
Czy droga na Gerlach to najtrudniejszy dotąd mój szlak tatrzański? Trudno mi to ocenić, bo adrenalina była spora zarówno na Łomnicy, jak i na Gerlachu. Wiem, że Gerlach nie jest trudną górą dla wspinaczy, ale dla zwykłych łazików, takich jak ja, jest pewnym wyczynem. No i jest mega wyzwaniem dla dziecka w wieku 12 lat! Dla Antka wielki szacun za wytrzymałość, determinację, odwagę, kondycję. Cieszę się, że tam byłam przy ładnej pogodzie, bez tłumów i z moim synem oraz przyjaciółką no i z zaufanym przewodnikiem.
Całą wyprawę oceniam celująco. Niczego nam nie brakowało: świetny przewodnik, jego lina oraz dobre uprzęże i kaski dawały nam poczucie bezpieczeństwa – a to ważne, bo ułatwia chodzenie i dodaje pewności stawianym krokom. Czy poszłabym tam jeszcze raz? jasne, bo wchodziło się znakomicie, a przynajmniej sprawdziłabym, czy ponowne zejście w dwóch trudnych dla mnie miejscach byłoby znów tak stresujące.
Czy wycieczka na Gerlach to droga wyprawa? Tak, bo na dwie osoby wydałam ponad 1,2 tys. zł. Ale uważam, że warto było, bo przeżycia i wyzwania są tym, co nas kształtuje, co zostaje na zawsze. Dotyczy to przede wszystkim dzieci i młodzieży, która podczas takich doświadczeń buduje swoje poczucie wartości, rozwagę, odpowiedzialność, a także zaspokaja pragnienie ekstremalnych doznań. Wolę wydawać pieniądze na wyprawy niż na nowy samochód czy telewizor (którego w ogóle nie mamy w domu). Jeśli rozważacie wejście na Gerlach, sprawdźcie się najpierw na polskich dwutysięcznikach, by oswoić się z wysokością i przepaściami.
Wiele razy podkreślam na moich koloniach dla dzieci z celiakią, że dieta bezglutenowa w niczym nas nie ogranicza. Owszem, dieta bezglutenowa z plecakiem to trochę większa logistyka, no i inny ciężar, bo zazwyczaj w schronisku górskim nie kupimy nic do jedzenia, możemy mieć nawet kłopot z zamówieniem jajek na twardo…. Celiakia oznacza zatem nieco więcej przygotowań, ale to pestka wobec doznań, jakie na nas czekają na szczytach gór.
Jakie są moje kolejne plany wysokogórskie? Nie jestem alpinistą ani wspinaczem, po prostu kocham góry i chodzenie po nich. Za rok lub dwa może pójdę z Antkiem na Orlą Perć – nie będzie taki super luzik, bo pójdziemy bez liny i bez przewodnika, zdani tylko na siebie. Ale damy radę 😎 Mój Antek za rok planuje z Elą, z Anią – naszą znajomą z Mnicha KLIK oraz z przewodnikiem Tomkiem „zrobienie” Ganku. Ela już tam była i wspomina, że był hardcore. Dlatego ja się na to nie piszę, ale będę kibicować wyprawie 😁 Poza tym zarezerwowałam już sobie niemal tydzień noclegów nad Morskim Okiem, zatem poszwendam się po tamtejszych szczytach. Do zobaczenia, szukajcie mnie w czerwonym kasku 😍
KOMENTARZE