Od jakiegoś czasu chwalę się znajomym, że wieczorem w drugi dzień świąt nasza lodówka zaczyna świecić pustkami. Oczywiście przygotowuję dwanaście bezglutenowych potraw wigilijnych, ale – w małych porcjach. Dzięki temu mam mniej pracy w kuchni, mniej wydaję pieniędzy na jedzenie, nie jem potem przez tydzień świątecznych potraw i nie marnuję żywności. Dla mnie to powód do zadowolenia i gorąco Was zachęcam do podobnej praktyki. Nasze pokolenie naprawdę nie ma żadnych podstaw, by w święta obżerać się na zapas. Raz – cierpi nasza planeta, dwa – nasze zdrowie, trzy – nasza kieszeń.
Gdy byłam mała, w latach 80-tych, banany i pomarańcze pojawiały się w sklepach tylko przed świętami i jako dziecko z celiakią miałam nieco większy przydział kartek na te owoce. W tamtej epoce w grudniu „rzucali” do sklepów lepszą szynkę, rodzynki, czekoladę, ryby, pieczarki – na co dzień nie były to produkty powszechnie dostępne. Wówczas święta naprawdę były czasem obżarstwa. Na stołach pojawiało się świąteczne jedzenie – czyli niecodzienne, takie, na które czekało się cały rok.
Dziś mamy dobrobyt w Polsce. Wszyscy, również osoby z celiakią i na diecie bezglutenowej. W sklepach przez cały rok nie brakuje owoców, wędlin, mięsa, ryb, bakalii, ale i bezglutenowych mąk, pieczywa, ciast. Jedyna różnica jest taka, że bezglutenowe ciasto panettone Incoli pojawiło się w limitowanej edycji w grudniu i na następne trzeba będzie poczekać cały rok ;) Poza tym – nic nam nie brakuje, po co zatem objadać się jak niedźwiedź przed snem zimowym? Przecież 27 grudnia sklepy będą otwarte i kupimy owoce, warzywa, nabiał, pieczywo i co tam jeszcze będzie trzeba…
W naszej bezglutenowej rodzinie mamy zwyczaj, że tylko raz w roku, na Boże Narodzenie, pojawia się karp smażony w oleju, krokiety, uszka i kapusta z grzybami leśnymi, barszcz wigilijny z pieczonych warzyw. Przez cały rok te dania są nieobecne na stole, bo inaczej nie byłyby świąteczne. Oprócz tego na bezglutenową Wigilię przygotowuję m. in. sałatkę ziemniaczaną z domowym majonezem, pierogi bezglutenowe z kapustą, paszteciki, kapustę z leśnymi grzybami, smażone pulpety rybne (dla Antka), galat z łososia, domowy chleb, śledzie w oleju i kompot wiśniowy. Na święta szykuję też pasztet drobiowy, wiejską szynkę, kiełbaski, pieczone polędwiczki, no i ciasta.
Na bezglutenowej Wigilii jest zawsze dwanaście potraw, ale – jak wspomniałam na początku – w małych porcjach. Przykłady? Na Boże Narodzenie usmażę tylko 3 krokiety z grzybami, zrobię 3 matiasy w oleju, małą miseczkę galaretki rybnej. Nieco więcej muszę zrobić sałatki ziemniaczanej – jakieś 2-3 słoiki litrowe – bo to specjał Zosi i Daniela. Karpia też będzie kilka tacek – bo Daniel i Zosia objadają się tą rybą 5 x dziennie ;) – ale i tak zawsze w drugie święto wieczorem po karpiu jest tylko wspomnienie…. Ale tak ma być. Niedosyt, który wzmaga tęsknotę, a potem radość w kolejne bezglutenowe Boże Narodzenie.
U nas nie ma obżartuchów – raczej trzeba wszystkich namawiać do jedzenia, niż odpędzać od stołu – pewnie dlatego tak przyjął się system z małymi porcjami. Dbam oczywiście o to, by każdy znalazł na stole swoje ulubione dania. Nie pielęgnujemy jednak siedzenia godzinami przy jedzeniu. Nawet w świąteczny dzień pędzimy z Danielem i naszym futrzakiem na rolki albo na rower. Jasne, miło jest wyłożyć się z dziećmi na kanapie i spędzić czas przy dobrym filmie, ale żeby nie popaść w wielogodzinną senność, lubimy się zmęczyć i pooddychać leśnym powietrzem. Doprecyzuję – od jakiegoś czasu dzieci nie dają się wyciągnąć na rolki czy na rower, więc jeździmy sami z nadzieją, że kiedyś wezmą z nas przykład ;)
Wracając do pustej lodówki pod koniec świąt. Otóż jeszcze 3-4 lata temu przygotowywałam furę jedzenia na święta – jak dla wojska. Stałam w kuchni godzinami, wcześniej biegałam po sklepach i kupowałam kupowałam, kupowałam…. Jeszcze soki, jeszcze z trzy kilo mandarynek, no to jeszcze trzecią szynkę i kilogram śledzików. Jak klasyczny, egocentryczny konsument XXI wieku. Potem mroziłam tony jedzenia, wydawałam je znajomym, ale i – wstyd przyznać – wyrzucałam….. Wreszcie mnie olśniło, że przecież lodówka nie musi pękać w szwach. Stopniowo, z roku na rok, uczyłam się umiaru, tym bardziej, że naprawdę nie należymy do obżartuchów. Cieszę się, że znalazłam wreszcie złoty środek. Bo nasze pokolenie naprawdę nie musi tyle jeść w święta. Wszystkiego pod dostatkiem mamy na co dzień. I takie przesłanie Bezglutenowa Mama niesie w świat ;)
KOMENTARZE