Na szczęście za moment mieliśmy wysiadać i uciec całą rodziną na szlak. Czekała nas wyprawa z dala od cywilizacji i tłumów ludzi, z mapą w ręku i plecakami wyładowanymi bezglutenowym prowiantem. Łatwa trasa i zdrowe śniadanie na łonie natury – taki był plan sierpniowej wędrówki, wymyślony spontanicznie poprzedniego wieczoru, ale po starannym sprawdzeniu prognoz pogody. Jeśli ktoś w tym momencie zapyta, czy wakacje bez glutenu w górach to skomplikowana ekspedycja, zaprzeczę. Wystarczy wrzucić do plecaka kilka produktów o krótkiej liście składników i ruszyć z rodzinką na szlak. Tada dam, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Przeczytajcie, jak rodzinne, bezglutenowe wakacje w górach mogą człowiekiem wstrząsnąć …. Ale przetrwałam, kochani, przetrwałam to! Grunt to nie dać się terrorowi juniorów uzależnionych od smartfonów ….
Wieczorem spojrzeliśmy na mapę Tatr i wybór padł na Dolinę Pięciu Stawów. Szlak jest dość łatwy, początkowo biegnie wzdłuż „deptaku” do Morskiego Oka, ale szybko się odgałęzia i prowadzi mniej uczęszczanymi duktami. Nie powinno być tam tłumów, zwłaszcza koło godziny 6-7 rano. Planując wyprawę, w drodze powrotnej postanowiliśmy zahaczyć o Dolinę Roztoki, gdzie działa najlepsze w Polsce schronisko górskie, z kuchnią turystyczną i leżakami dla gości. Zapowiadała się super wycieczka, zwłaszcza, że prognozy były bardzo optymistyczne – przynajmniej do godziny 13-14.
Ale miało być o zdrowym prowiancie i śniadaniu na łonie natury i o wakacjach bez glutenu w górach – co zatem spakować do plecaka?
Ruszaliśmy z Białego Dunajca, z pensjonatu „Moje Tatry” o świcie, więc nie miałam czasu na latanie po sklepach. Wrzuciłam do plecaków to, co znalazłam w lodówce. Soki, batony, warzywa, wafle w czekoladzie, kanapki z szynką oraz kabanosy bezglutenowe o krótkim składzie, które kupiłam parę dni wcześniej w markecie. No i oczywiście wodę, dużo wody.
Jeśli ktoś mnie teraz zapyta, czy wakacje bez glutenu w górach to skomplikowana ekspedycja, zaprzeczę. Zamiast zdobywać specjalistyczne jedzenie i złościć, że w schroniskach górskich nie można zjeść prawie nic bezglutenowego, wystarczy kilka produktów o krótkiej liście składników, wyszperanych w szafkach i lodówce. Konkrety? Najlepiej, by prowiant był pełnowartościowy, zdrowy i naturalny, by nie dźwigać na plecach pustych kalorii i chemii. Zwłaszcza, jeśli to prowiant dla dzieci na diecie bezglutenowej. Zabieramy zatem:
Jeszcze wieczorem Zosia i Antek obiecali, że wstaną bez problemu koło 5 o świcie. Ranny wymarsz był ważny, bo chcieliśmy dojść do schroniska przy Pięciu Stawach jeszcze przed tłumami. By nasycić się naturą i urokiem Tatr. By zejść z gór przed załamaniem pogody.
Otóż nie wierzcie nigdy w takie bajki. Dzieci chodzące późno spać + nastolatka nielubiąca gór + pobudka skoro świt = porażka…. Najbardziej oberwało się Bezglutenowej Mamie, bo:
W takiej oto rodzinnej atmosferze minęła podróż pociągiem z Białego Dunajca do Zakopanego (12 minut). Na dworcu PKP wsiedliśmy do busa („Miłość, miłość w Zakopanem…”) i ruszyliśmy w stronę Palenicy Białczańskiej, skąd zaczynał się szlak do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Szlak do Doliny Pięciu Stawów Polskich wiedzie początkowo tą samą drogą, co do Morskiego Oka. Płonne były nasze wieczorne nadzieje, że koło 7 rano nie będzie tam drugich Krupówek… Mimo wczesnej pory parking był niemal pełen, a na asfalcie dreptały tłumnie i hucznie klapeczki, szpileczki, tenisóweczki, miniówki, gołe brzuszki i wszystko, co przyjeżdża na wakacje do kurortu…
Przetrwaliśmy szczęśliwie ten odcinek, a najbardziej cieszyła się Zosia, przekonana, że taką fajną drogą dotrze aż do stawów. Po chwili szlak się zmienił: usłany kamyczkami i gdzieniegdzie wodą, wiodący góra – dół, góra – dół, ale więcej było góry…
Po 30 minutach marszu, dla poprawy nastroju juniorów, zatrzymaliśmy się na przekąskę. Zaproponowałam dzieciom bezglutenowe batony energetyczne, oblane deserową czekoladą.
Powiedzmy, że w „zgodnej atmosferze” człapaliśmy i człapaliśmy, a ja z każdym człapem utwierdzałam się w przekonaniu, że po górach najlepiej wędrować samemu, z kabanosami i wodą w plecaku, zamiast na siłę uszczęśliwiać nastolatki i targać na plecach parę kilo jedzenia …. Po wielu trudach doszliśmy do kolejnego rozwidlenia szlaków. Oba wiodły do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Czarny – krótszy, prosto do schroniska, zielony – dłuższy, przez wodospad Siklawa. Wybrałam czarny, bo jest krótszy, poza tym kolory wcale nie oznaczają stopnia trudności.
Czarny szlak faktycznie wiódł bardziej w górę, niż dotychczas, ale bez tragedii. Zero przepaści, łańcuchów, wielkich i śliskich skał na drodze – co zresztą wyczytałam wcześniej z mapy. Dookoła roztaczały się coraz piękniejsze widoki, każde dziesięć kroków odkrywało przed nami nowe pejzaże, a dzieci zaczynały się budzić i pstrykać telefonami fotki i selfiaki. Szło się przyjemnie, mimo pewnego wysiłku, a na dodatek spotykaliśmy naprawdę pojedynczych turystów, co w przeludnionych Tatrach jest w wakacje rzadkością. Przekąski w plecakach zaczynały nam ciążyć podczas wspinaczki i burczało nam w brzuchach. To wszystko oznaczało, że jesteśmy blisko celu. Przyznam, że marzyłam już o bezglutenowym śniadaniu na granitowej skale ;)
Gdy podeszliśmy do schroniska, skończyły się żale do „wszystkiemuwinnej mamy”, choć gotowa byłam wziąć je „na klatę”. Jednak w XXI wieku młodzież potrafi zachwycać się pięknem przyrody tak po prostu, a nie tylko na potrzeby Instagrama… Jak miło było widzieć zachwycone buzie Zosi i Antka! Bo co by nie mówić, to jednak my, rodzice, wszystko co robimy, to z myślą o uśmiechach dzieci. Przyznacie mi rację?
Ponieważ przyroda naturalnie łagodzi obyczaje, od razu zapomnieliśmy o jazgotach Zosi i Antka w czasie marszu ;) Zgodnie uznaliśmy, że rodzinne wakacje bez glutenu w górach to jednak fantastyczna sprawa.
Naprędce przygotowałam wyżerkę. Czym chata bogata ;) Ułożyłam na gołych skałach jedzenie: kanapki, wafle w czekoladzie, soki, rzodkiewkę, wodę i pomidorki i kabanosy bezglutenowe z nowej linii Tarczyński – Naturalnie!. Mam nadzieję, że zasmakują dzieciom – bo to pełnowartościowe białko zwierzęce, które pomaga rosnąć. No i jeszcze ten krótki skład: tylko mięso z szynki, sól i przyprawy. Zerknęłam na nasz skalny stół. Niczego nie brakowało, więc poleciałam zerknąć, czy schronisko w Dolinie Pięciu Stawów jest przyjazne osobom na diecie bezglutenowej (o tym kiedy indziej, w osobnym wpisie o schroniskach górskich przyjaznych osobom z celiakią).
Ha, po raz kolejny potwierdziło się, że naturalny krajobraz i świeże powietrze wzmagają apetyt. Jedzenie znikało z naszego „stołu” w okamgnieniu, jako pierwsze zeszły kabanosy (co do jednego – czyli smakowały), potem kanapki i słodkie przekąski, a warzywa… No cóż. Zostały dla Bezglutenowej Mamy, jak zwykle. Antka udało mi się namówić na kawałek papryki, a Zosię – na pomidorka. Nasze zdrowe śniadanie trwało niespełna 15 minut i już spodziewałam się pretensji, że szliśmy ponad dwie godziny tylko po to, by zaledwie przez kwadrans jeść. Jednak nie – dzieci, zachwycone krajobrazem i kolorowym tłumem przy schronisku, nie przejawiały ani krztyny niezadowolenia. I – co ważne – nie gapiły się w smartfony.
Nad Dolinę Pięciu Stawów Polskich napłynęły nagle ciemne chmury – jak to często bywa w wysokich górach, ale tylko ja wiedziałam, co to oznacza w praktyce. Śliskie skały, niebezpieczeństwo przy schodzeniu i dwie godziny jęków: „mamo, strasznie pada”, „mamo, mam mokre buty” oraz „mamo, nigdy więcej nie pójdę w góry”. Zarządziłam wymarsz na zielony szlak i jeszcze przez jakiś czas w cudownych nastrojach rozkoszowaliśmy się stawami, górami i hukiem wodospadu. Sytuacja szybko się zmieniła w okolicy wodospadu Siklawa (dokładnie w miejscu, gdzie zapowiadała to mapa). Fragmenty szlaku nad przepaścią, korki przy najtrudniejszych odcinkach, wąskie korytarze, zero łańcuchów, wielkie płaskie kamienie, mokre i śliskie, po których można było przy chwili nieuwagi zjechać wprost do wodospadu (oczywiście trochę teraz koloryzuję ;) )… Szczęśliwie udało nam się pokonać ten odcinek. Dzieci były skoncentrowane na drodze, a my maksymalnie zabezpieczaliśmy ich przejście. Adrenalina jednak działała!
Już z bezpiecznej odległości podziwialiśmy wodospad Siklawa. W jednej chwili zapomnieliśmy o wcześniejszym trudzie. Chmury zniknęły, więc przycupnęliśmy na skale przy szlaku. Oto, jak tam było: KLIK – filmik.
Ktoś nam zaczarował po drodze dzieci – maszerowały dziarsko, tylko w dół i w dół, najedzone kabanosami, adrenaliną i widokami. Antek co prawda raz po raz zerkał z niepokojem za siebie, bo naczytał się o niedźwiedziach na tatrzańskich szlakach ;) Do przodu pchała ich jednak nadzieja na colę w schronisku – ale to już sprawka bezglutenowego taty, który po swojemu motywował dzieci do wędrówki.
Przecięliśmy gwarny „deptak” do Morskiego Oka i weszliśmy w głuchą ciszę, znowu w dół i w dół, na szlak do Doliny Roztoki. Zero ludzi, świergot ptaków, stukot dzięciołów, szum wiatru – to była nagroda za kilkugodzinną wędrówkę.
Schronisko w Dolnie Roztoki rozanieliło nas do reszty. Leżaczki, trawka, zimne napoje, góry i las dookoła. Machnęliśmy trzecie śniadanie, tym razem kabanosy 100% z kurczaka, suchy chleb i batoniki. Było pięknie, dopóki nie spojrzałam na mapę. Okazało się, że musimy wrócić do „deptaka” i Palenicy Białczańskiej tą samą drogę, czyli jakieś piętnaście minut ciągle pod górę. Zosia i Antek błyskawicznie znaleźli w internecie inną drogę – prostą, równą szutrówkę biegnącą od parkingu za schroniskiem, udekorowaną pięknym znakiem „zakaz ruchu ludzi”….
„Tylko ten jeden raz” – pomyślałam i podjęłam decyzję o złamaniu prawa. Ale zrobiłam to wyłącznie dla mojego kolana, które faktycznie odmawiało posłuszeństwa, nadwerężone Kasprowym Wierchem, Kościelcem, Świnicą i Sarnią Skałą. Poza tym wiedziałam od przewodnika i od gospodyni naszego pensjonatu, że ta droga jest faktycznie OK. Był tylko jeden kłopot – niedźwiedzie, które można spotkać na szlaku.
Modlitwy zadziałały – po piętnastu minutach marszu po prostej drodze byliśmy przy busie, a godzinę później – w pensjonacie Moje Tatry, gdzie czekała na nas pieczeń, kasza jaglana i kiszone ogórki i domowy kompot – jak u mamy.
KOMENTARZE