Z naleśnikami czy pyzami nie jestem za pan brat, ale dzięki poradom z Facebooka nabrałam ochoty na kolorowe kluski śląskie, bezglutenowe rzecz jasna.
Już samo lepienie szpinakowych kulek z dziurką było frajdą, ale i niezłym polem eksperymentalnym. Kolorystyczny i smakowy efekt był świetny. Polecam: na pewno zaskoczycie bezglutenowe pociechy, ale i domowych glutenożerców oraz gości. A jeśli macie ochotę na bezglutenowe kluski śląskie lub pyzy, a brak Wam czasu,jest dobra wiadomość: od końca 2018 r. w sieciach handlowych można kupić gotowe mrożonki marki Jawo.
– 500 g ugotowanych i obranych ziemniaków (gotuję w mundurkach, by zachowały więcej wartości, ale mogą być też gotowane bez skórki);
– około 100 g bezglutenowej skrobi kukurydzianej (może być mąka ziemniaczana, ale osobiście jej nie nie używam);
– jajko;
Jeśli wybieram wersję kolorową, dodaję:
– około 6 kosteczek zmrożonego szpinaku z czosnkiem i przyprawami;
– dodatkowe jajko;
– dodatkowo około 50 – 100 g skrobi;
Ugotowane i ostudzone ziemniaki przeciskam przez praskę (można rozgnieść widelcem). Dodaję jajko, skrobię i zagniatam rękoma ciasto (bardzo się klei). Lepię lekko rozpłaszczone kulki, palcem lub końcówkę drewnianej łyżki robię wgłębienie (to zadanie uwielbiają dzieci). Kluski wrzucam do wrzątku z olejem i solą. Gotuję krótko na małym ogniu, aż wypłyną na powierzchnię. Można podawać z sosem, mięsem, ale i podsmażone na maśle, ze skwarkami.
Dziś zdecydowałam się na zieloną wersję klusek śląskich. Zanim więc przystąpiłam do szykowania klusek, ugotowałam szpinak z solą, pieprzem i paroma ząbkami czosnku. Odlałam z warzywka nadmiar wody i ostudziłam je. Przygotowałam ciasto z ziemniaków, jajka i mąki.
Gdy szpinak był zimny, dodałam go do ciasta wraz z dodatkowym jajkiem i porcją mąki. Gdy powstało zwarte ciasto, dłońmi maczanymi w skrobi kukurydzianej lepiłam kluski.
Mąkę dodawałam w trakcie lepienia, tak „na oko”. Ciągle było jej mało i mało… – Mamo, one rozpłaszczają się na talerzu jak żaby – śmiała się Zosia, kibicująca mi w tym zielonym eksperymencie.
Wreszcie udało mi się uzyskać efekt: kluski lepiły się dobrze i nie rozpłaszczały. Gotowały się tak samo, jak ich białe siostry: w osolonej wodzie z dodatkiem oleju.
Szpinakowe kluski serwowałam dziś do pieczeni z sosem (na zdjęciu kompozycja Zosi). Do picia obowiązkowo kefir (neutralizuje działanie szpinaku).
Kolor i smak klusek był zaskakujący, a dzięki temu cieszący oczy i podniebienie (wyobraźcie sobie miny gości na obiedzie :)). Kluski łatwo się kroiły, miały dobrą konsystencję. W smaku szpinak nie był intensywnie wyczuwalny – zresztą zawsze można go użyć mniej:).
Moja mama preferowała inne dania, więc w dzieciństwie nie jadłam kopytek, klusek śląskich, ani makaronów. I do dziś nie jestem ich fanką. Nasza Zosia uwielbienie do wszelakich klusek odziedziczyła więc po drugiej babci -babci Krysi :).
Odkąd poznałam kolorystyczne (lub tęczowe, jak mówi Leeloo z Facebooka) kluski śląskie, mogę je robić nawet trzy razy w tygodniu, ale właśnie… w zdrowszej wersji :). Za kilka dni spróbuję ubarwić kluchy marchewką, potem burakami, a może i sokiem z czerwonej papryki? O, może być jeszcze kurkuma lub słodka papryka w proszku.
Macie jeszcze jakieś pomysły? Podpowiedzcie, będziemy eksperymentować.
KOMENTARZE