W sierpniu spędziliśmy fantastyczne, bezglutenowe wakacje pod namiotem. Odbyliśmy dwutygodniowy rajd po Europie, z namiotem na dachu samochodu i z drugim namiotem tradycyjnym. Spaliśmy na kempingach (bez rezerwacji), gotowaliśmy sobie pyszne posiłki na kuchence gazowej, jedliśmy też w mieście. Towarzyszył nam oczywiście nasz pies. Tegoroczne, bezglutenowe wakacje pod namiotem były dużo tańsze, niż poprzednie, w hotelu w Chorwacji czy w wynajętym mieszkaniu we Włoszech. Oczywiście dzieci zrzędziły, że to najgorsze wakacje w ich życiu, ale wiem, że po latach będą wracać z sentymentem do wspomnień. Chcecie wiedzieć, jakie kraje odwiedziliśmy, co tam jedliśmy i ile to kosztowało? Zapraszam na relację z moich bezglutenowych wakacji pod namiotem 2021 😁
Za granicą jedzenie (nie tylko bezglutenowe) jest przynajmniej 20 – 40% droższe niż w Polsce. Dlatego do busa zapakowałam sporo prowiantu, by nie wydać fortuny na coś, co u siebie mogę kupić znacznie taniej.
Do lodówki samochodowej spakowałam:
Do kartonów spakowałam:
Gotowanie pod namiotem jest fantastyczne, naprawdę! Najpierw trzeba jednak urządzić polową kuchnię, czyli kupić lub pożyczyć trochę sprzętu turystycznego. Oto, co się przyda na bezglutenowych wakacjach pod namiotem:
Na wakacje wyruszyliśmy całą rodziną (i psem Fiszką) z bezglutenowego pensjonatu Moje Tatry w Białym Dunajcu. Za Chochołowem przekroczyliśmy granicę ze Słowacją i jeszcze tego samego dnia pod wieczór dojechaliśmy do Austrii, na pierwsze pole namiotowe zlokalizowane koło Wiednia. Znaleźliśmy je w Google, wpisując po prostu: „camp koło Wiednia”. Było kameralne, ale bardzo porządne, czyste i spokojne. Nie mieliśmy rezerwacji (zresztą nie rezerwowaliśmy żadnego campingu, zdając się na szczęśliwy los i spontaniczne decyzje), ale na szczęście znalazło się miejsce na nasz bus i mały namiot. Glutenowy Daniel z dziećmi szybko rozbili obozowisko, ja ugotowałam wodę, a dzieci zrobiły sobie gorące kubki. My z Danielem zjedliśmy zapasy z lodówki, Fiszka też dostała michę mięsa. Szybki prysznic i do spania 😎
Następnego dnia, a raczej koło godziny 22 wieczorem, dotarliśmy na granicę austriacko – szwajcarsko – włoską. Znaleźliśmy przez internet pole namiotowe Activ Camp w miejscowości Prutz. Tam zaparkowaliśmy na 3 noce, by zwiedzić lodowiec Kaurental i pokręcić się po okolicy. Spędzony tam czas wspominam bardzo miło. Niestety w naszej części pola nie było dostępu do prądu, więc lodówka była podłączona do samochodu, co sprawiło, że wysiadł nam akumulator. W bagażniku mieliśmy jednak sprzęt, więc dzięki pomocy sąsiada szybko uruchomiliśmy pojazd i mogliśmy jechać dalej. Kolejnym celem była droga Szwajcaria, więc w markecie Spar kupiliśmy jeszcze trochę jedzenia.
Średnia cena za jeden nocleg naszej 4 osobowej rodziny i psa (namiot na dachu i mały namiot) w Austrii to 60 euro. W hotelu tyle by kosztował pobyt jednej osoby. W tej cenie mieliśmy darmowe autobusy miejskie (również pod lodowiec) oraz wejście na basen miejski.
Kolejnym przystankiem była Szwajcaria, Jezioro Genewskie (część francuskojęzyczna). Namierzyliśmy camp Rive Bleue, w bezpośrednim sąsiedztwie jeziora i aquaparku oraz basenu. Mieliśmy tam dostęp do prądu, ale okazało się, że nasza wtyczka nie pasuje do ich gniazdek …. Uff, za 30 euro mogliśmy wypożyczyć w recepcji przejściówkę i wreszcie lodówka mogła działać pełną parą.
Tam również spędziliśmy 3 noce, płacąc 900 zł (oczywiście we frankach, kartą). Chodziliśmy nad jezioro, opalaliśmy się, zwiedziliśmy Genewę i okoliczne miasteczka górskie. Nie głodowaliśmy. Na śniadanie były parówki, jajecznica lub kanapki, a na obiadokolację – spaghetti, pierożki, klopsiki w sosie grzybowym, sałatka grecka itp.
Włochy, Verona i Jezioro Garda zachwyciły nas najbardziej. Tam znaleźliśmy fantastyczne pole namiotowe Fossalta, z basenem, placem zabaw, animatorami, prądem, barem, świetnym zapleczem sanitarnym, cudną plażą, w której mogli się razem kąpać ludzie i psy. Dzięki aplikacji Dr. Schär znajdowałam pizzerie i restauracje, w których serwowano pyszne bezglutenowe jedzenie. Zosia najadła się pizzą za wszystkie czasy! Pływaliśmy w ciepłym jeziorze, opalaliśmy się, podziwialiśmy okoliczne zamki, człapaliśmy po Veronie, robiliśmy zakupy (pamiątki i bezglutenowe smakołyki). We dwoje z Danielem piliśmy pyszne wino na plaży, przy blasku księżyca i gwiazd.
Zgodnie stwierdziliśmy, że to było najlepsze miejsce w czasie naszego bezglutenowego rajdu po Europie. Cena była podobna, jak w Austrii – około 60 euro za nockę dla całej rodziny.
Z Włoch wyruszyliśmy do Słowenii, słono płacąc za autostrady i przejazdy tunelami, za to podróż zachwycała krajobrazami. Późnym wieczorem zaparkowaliśmy w pierwszym na trasie campie – Natura Eco Camp blisko granicy z Włochami. Pole namiotowe przypominało stanicę harcerską w dobrym stylu: drewniane toalety i prysznice (tylko 3 kabiny na cały obóz), nie było tam prądu, o godz. 22 przestrzegano ciszy nocnej, do dyspozycji gości była obozowa kuchnia z kuchenkami gazowymi i garnkami. Można tam było wynająć domek na glamping lub namiot na drzewie!
Ten camp był stosunkowo tani, ale cena odpowiadała warunkom. Zapłaciliśmy 39 euro za nockę. Po śniadaniu zwinęliśmy się stamtąd, bo celem było Jezioro Bled. Cudne, ale tłoczne miejsce, kurort słoweński. Ku mojemu zaskoczeniu camp był bardzo drogi, droższy niż w Szwajcarii (!) – 85 euro za nockę dla naszej ekipy. Ostatecznie nie zostaliśmy tam, bo według prognoz już wieczorem miały zacząć się ulewy. Wykąpaliśmy się zatem w jeziorze i ruszyliśmy w stronę granicy węgierskiej.
W strugach ulewnego deszczu znaleźliśmy na trasie hotel w centrum miasta. Hotel o wymownej nazwie Zwiezda. Przyznam, że kierowaliśmy się ceną, a ten był najtańszy – 39 euro za osobę (ze śniadaniem). Standard – późny PRL. Śniadanie – marnota. Na szczęście wyjęliśmy z busa swoją kawiarkę, małą kuchenkę turystyczną, kawę i batoniki czekoladowe, które nam umiliły deszczowy poranek. Dzieci były natomiast szczęśliwe, bo po niemal dwóch tygodniach śpią w prawdziwym, miękkim łóżku i mogą sie wykapać pod własnym prysznicem…
Oferta bezglutenowa w sklepach słoweńskich nie była oszałamiająca. Najwięcej produktów znalazłam w Spar Extra, natomiast w sieciach Lidl i Hofen było niewiele jedzenia gluten-free. Jeszcze przed południem wyruszyliśmy w stronę Polski, kierując się ku granicy węgiersko – słowackiej. Na szczęście nasza aplikacja doprowadziła nas do fantastycznej, niebiańskiej pizzerii…
Pizzeria Sempre, do której trafiliśmy na Węgrzech, zachwyciła nas wszystkich, nawet Fiszkę, która mogła bez problemu wyłożyć się na podłodze przy stoliku. Zjedliśmy tam NAJLEPSZĄ pizzę bezglutenową, najlepsze spaghetti bolognese oraz spaghetti z owocami morza. Polecam całym sercem, to miejsce, które trzeba odwiedzić na Węgrzech!
KOMENTARZE