Czy bezglutenowa polska rodzina może wyjechać rowerem pod namiot, bez dostępu do kuchni i bezglutenowej jadłodajni? Postanowiliśmy to sprawdzić w lipcowy weekend. Przyjęliśmy zasadę: minimum bagażu, maximum improwizacji. Obładowani torbami z bezglutenowym prowiantem dotarliśmy o zmroku na pole namiotowe. Postanowiliśmy sprawdzić, czy wakacje bez glutenu na rowerze są realne ;)
Pierwsza, bezglutenowa kolacja na polu namiotowym smakowała wybornie!
W dniu wyjazdu pracowałam w kuchni od świtu. Ugotowałam zupę pomidorową z brązowym ryżem i pulpety drobiowo-amarantusowe. Usmażyłam bezglutenowe schabowe w panierce makowej, sezamowej i słonecznikowej. Zmieszałam soczewicę z gotowanymi: indykiem, marchewką, selerem i pietruszką, dodałam ryż, listki bazylii, sporo suszonych ziół oraz oliwę z oliwek. Dania spakowałam do słoików i plastikowych pudełek i wstawiłam do lodówki.
W Intermarche w Lesznie kupiłam cztery słoiczki bezglutenowego pasztetu dworskiego oraz mielonkę Profi (z licencjonowanym Przekreślonym Kłosem), chleb bezglutenowy Schaera Meisterbackers Vital (mięciutki, bez odparowywania). Miałam też w domu ciemny chleb vitalny Glutenexu i królewski Balvitenu. Kupiłam wafle ryżowe Sonko (też z licencjonowanym Przekreślonym Kłosem) i słonecznik Kresto.
Do torby spakowałam minimum rzeczy: podstawowe ubrania, stroje kąpielowe, dwa małe ręczniki, klapki i żel pod prysznic, cztery szczoteczki do zębów i pastę. Wzięłam też herbaty ziołowe bez glutenu (Herbapolu), dwie saszetki bezglutenowej owsianki instant z owocami Proveny, miód w saszetkach, cukierki Bulik, pomidorowy gorący kubek, dwie łyżki do zupy, dwa noże i aluminiowe garnuszki. Wyruszyliśmy czterema rowerami, z przyczepką kołową na namiot, dmuchany materac i dwa śpiwory.
Mieliśmy do przejechania 12 km. Na pole namiotowe w Lginiu dotarliśmy o zmroku. Na szczęście byliśmy ubrani w odblaskowe kamizelki, więc nie martwiłam się o widoczność na drodze. Dzieci resztkami sił podprowadziły rowery pod górę i rozbiliśmy naprędce trzyosobowy namiot z przedsionkiem. Gdy skończyliśmy, było zupełnie ciemno.
Nadszedł czas na bezglutenową kolację na trawie dla strudzonych rowerzystów.
– Kochani, żadnych talerzy, serwetek i masełka – zapowiedziałam, wręczając dzieciom pajdy ciemnego chleba posmarowane pasztetem i ozdobione listkami zielonej pietruszki.
– Ale pycha, chciałabym codziennie jeść taką kolację! – zachwycała się Zosia, prosząc trzy razy o dokładkę. Klęczałam więc na trawie i plastikowym nożem smarowałam jej skibki.
Zrezygnowaliśmy z ciepłej herbaty, gdyż trwały Dni Jeziora Lgińskiego i miejscowa restauracja pełna była głodnych klientów. Nie śmiałam przepychać się z prośbą o wrzątek…
Glutenowy Daniel zajadał się natomiast żytnio-pszennym chlebem, mielonką Profi i pomidorem, a wszystko popijał woda z osobnej butelki (by do naszej butelki przypadkowo nie wpadły okruszki glutenu). Gdy najedzona gromada poszła przywitać się z jeziorem, zadzwoniłam do znajomej Eli z Lginia. Była w domu i zgodziła się przechować do niedzieli zupę w słoiku, danie z soczewicy oraz część pulpetów. Popędziłam więc rowerem do wsi.
Nocka minęła szybko, choć ciężko było zasnąć przy dźwiękach muzyki i na materacu, z którego zeszło powietrze :).
Przed 9 rano poszliśmy do restauracji nad jeziorem. Wyjaśniliśmy właścicielce, że jesteśmy na diecie bezglutenowej i chcemy kupić wrzątek oraz plastikowe miseczki do owsianki i kubeczki do herbaty. Już po chwili dostaliśmy dzban wrzątku i plastiki-wszystko z uśmiechem i gratis.
Na drewnianych stołach przed restauracją przygotowałam herbatę. Zosia wybrała owsiankę malinową, ja – morelową. Zalałam je wrzątkiem i po chwili zajadałyśmy ciepłe i pożywne bezglutenowe śniadanie. Antek zdecydował się na chleb z masłem (kupiliśmy małą kostkę w wiejskim sklepie) oraz na kotlety z makiem (przechowałam w torbie termicznej z wkładem chłodzącym).
Uszykowałam też parę kromek bezglutenowego chleba z masłem i pasztetem na drogę, obrałam ogórki. Właścicielka restauracji znów z uśmiechem użyczyła nam aluminiowej folii i woreczka do zapakowania kanapek (nie wzięłam ich z domu, by zminimalizować bagaż), a potem zaparzyła nam znakomitą kawę po turecku. Zaopatrzeni w kanapki, wodę mineralną, owoce kupione w wiejskim sklepie i bezglutenowe cukierki Bulik ruszyliśmy na sobotnią wycieczkę rowerową po okolicy.
Naszym celem było Brenno, oddalone od bazy o 6 km. Jechaliśmy polami, wśród upraw pszenicy, owsa i kukurydzy. W pocie czoła dotarliśmy do wsi, do zaprzyjaźnionej rodziny. Tam spałaszowałyśmy z Zosią gorące kubki, Antek schrupał parówkę z chlebem, a Daniel uraczył się żytnim chlebem z glutenowymi dodatkami. Dzieci w nagrodę za wytrwała jazdę po polno-leśnych ścieżkach otrzymały snickersy, chłodzone wcześniej w zamrażarce. Napiliśmy się na koniec biesiady ciepłej herbaty i ruszyliśmy w drogę powrotną.
W drodze na pole namiotowe odebrałam od Eli część pulpetów na obiadokolację. Zjedliśmy je z keczupem, chlebem z pasztetem (ku wielkiej radości Zosi i Antka), ogórkami i papierówkami. Co to była za uczta! Na trawie, przy namiocie, przy zakurzonych rowerach.
Potem nadszedł czas na lody. Pojechaliśmy do wiejskiego sklepiku przy kościele.
Ku naszemu zdumieniu znaleźliśmy tam nie Kaktusy Algidy (oznaczone na etykiecie jako bezglutenowe), lecz śmietankowo-owocowe lody Solero Exotic w owocowej polewie. Na etykiecie napis: lody bezglutenowe! Nie znaliśmy ich i nie odstraszyła nas nawet cena: ponad 5 zł za sztukę….
Były pyszne! I z radością następnego dnia zjedliśmy je ponownie. Zła wiadomość jest taka, że były to ostatnie sztuki… Mam nadzieję, że wpadnę na ich trop jeszcze gdzieś w Polsce :).
Po sobotniej, lodowej uczcie poszliśmy nad jezioro. Chmury nie nastrajały do kąpieli, ale dzieci mimo zmęczenia tańczyły chwilę przy scenie. Przed godziną 22 same poprosiły, by pójść do namiotu :).
Nocka przy pełni księżyca minęła równie szybko, jak poprzednia. Rano powtórzyliśmy śniadanie w restauracji i poszliśmy nad jezioro. Przekąszaliśmy chrupki kukurydziane, słonecznik łuskany, cukierki Bulik, banany i jabłka.
Po słonecznej i wodnej kąpieli zwinęliśmy namiot i pojechaliśmy do Eli na obiad. Podgrzałam dzieciom pomidorówkę i pulpety, a sobie – soczewicę z ryżem i indykiem. Daniel skorzystał z glutenowego obiadu w gościnie i spałaszował pyrki z kurczakiem, sosem i fasolką z masłem oraz bułką tartą.
Biwakowanie zakończyliśmy lodami, kawą i ciastkami, siedząc na ławce pod jabłonią. Przed nami był już tylko powrót do domu – 12 km pedałowania.
Mimo zmęczenia droga minęła nam szybko. Mieliśmy przystanek na przekąskę (wafle ryżowe) i na zbieranie jagód. Gdy dotarliśmy do domu, nie byliśmy głodni, bo wystarczyło nam prowiantu. Najbardziej brakowało nam kąpieli w swojej łazience i bardziej miękkiego podłoża do spania. Podsumowując: chętnie powtórzyłabym taki bezglutenowy weekend pod namiotem :). Przez trzy dni człowiek wytrzyma na suchym prowiancie, gorących kubkach i zimnych kotletach z domu :).
KOMENTARZE