Uwierzyłam na słowo, że te muffinki będą miękkie i puszyste, bajecznie owocowe w smaku i zdrowe w składzie. Skorzystałam z przepisu z „Kuchnia polska bez pszenicy” Marty Szloser i Wandy Gąsiorowskiej – i jak zawsze się nie zawiodłam.
Składniki (na 8-10 muffinek o średnicy 5 cm) (*);
Lukier (opcjonalnie):
Daktyle zalałam wrzątkiem na 15 minut. Odcedziłam. Mąkę wymieszałam z proszkiem do pieczenia. Wszystkie składniki włożyłam do miski i krótko zblendowałam robotem – do uzyskania gładkiej masy. Dodałam amarantus i delikatnie wymieszałam łyżką. Piekarnik nastawiłam na 180 stopni C. Papierowe foremki do muffinek napełniałam ciastem niemal do brzegów. Wstawiłam blachę do piekarnika na 20 minut – do suchego patyczka.
Wyjęłam blachę z piekarnika, a po paru minutach wyjęłam muffinki z foremek. Przestudziłam. Przygotowałam lukier i podzieliłam go na dwie części. Do jednej dodałam dżem porzeczkowy. Kilka muffinek udekorowałam białym lukrem, a kilka – porzeczkowym. Zostawiłam do zastygnięcia.
Tak jak zapowiadały autorki przepisu – bezglutenowe muffinki daktylowe były bardzo pulchne, mięciutkie i bardzo owocowe.
Mnie najbardziej zasmakowały muffinki z lukrem porzeczkowym – lekko kwaskowate, nie przesłodzone, mięciutkie. Z wyczuwalnym smakiem banana, z lekką słodyczy z daktyli.
Następnego dnia babeczki nadal były mięciutkie. Kilka powędrowało do zaprzyjaźnionego zakładu piekarniczo-cukierniczego – i przy kawie naprawdę zdobyły tam najwyższe noty.
(*) Przepis według książki „Kuchnia polska bez pszenicy” Marty Szloser i Wandy Gąsiorowskiej, Wydawnictwo Bukowy Las 2014. Zmodyfikowałam go, dodając amarantus ekspandowany.