Jutro miną dwa tygodnie, odkąd biwakujemy przy bałtyckich wydmach. Średnia temperatura wyniosła w tym czasie 13 stopni C. Nocą termometr wskazywał 9 lub 10 stopni, to spaliśmy w kapturach… A jak wiało, to omal namiot nie odfrunął w przestworza. Nie narzekamy jednak: zamiast siedzieć na plaży, pichcimy w polowej kuchni, zbieramy żaby, moczymy nogi w zimnym morzu i hartujemy się na zdrowie.
Bez termosu i kuchenki elektrycznej nie przeżylibyśmy tych bezglutenowych wakacji nad morzem. A tak mamy przez cały czas gorącą herbatę, rosół, rozgrzewający kisiel, miłe dla żołądka kotleciki, a i łososia na ciepło. Nie ma kłopotu z zaopatrzeniem w bezglutenową żywność, a jak brakuje nam bezglutenowego chleba, dokupujemy go w Lidlu.
Zimne i niezwykle wietrzne noce wytrzymujemy dzięki ciepłym śpiworom (a nocne siku dzieci załatwiają do słoiczka). Nasza sąsiadka, która na tym polu namiotowym spędza wakacje od ćwierć wieku, podkreśla, że nigdy nie było tu tak zimnego lata. No bo kto widział w lipcu 12 stopni w dzień?
Niestety, Antkowi przyplątał się jakiś wirus żołądkowy. Trzyma go zaraza od soboty, ale radzimy sobie Smectą, serwujemy Multilac, kisiel, suche buły, chrupki kukurydziane i precelki. I dużo ziołowych herbatach.
Nasz zaprzyjaźniony doktor wspiera nas z Leszna telefonicznie i zapewnia, że trzy kupki dziennie to nie tragedia. Nie przerywamy więc wakacji. Dobra wiadomość jest taka, że od niedzieli ma być ciepło…