Opowiem Wam dziś historię 10-letniego dziecka z celiakią, dyskryminowanego w swojej szkole z powodu diety bezglutenowej. Pokażcie tę historię innym, opowiadajcie znajomym.
Bo ludzie, których nie dotyczy ten temat, często nie mają pojęcia, jakie to krzywdzące i traumatyczne dla dziecka w przedszkolu, szkole czy w drużynie harcerskiej. Myślą: "przecież to tylko brak bułeczki, to taki problem?"
Mówmy o dyskryminacji dzieci z celiakią. O ich potrzebach, lękach i emocjach. To chyba najlepsze, co każdy z nas może zrobić w Dniu Dziecka, by zmieniać Polskę w kraj przyjazny innościom.
Przeczytajcie poniżej list, który wysłała Bezglutenowej Mamie jedna z czytelniczek, mama 10-latka z celiakią.
Marto, piszę do Ciebie żeby się chyba wyżalić, bo tylko to nam zostaje.
W klasie mojego dziecka (10 lat) wychowawczyni zorganizowała wycieczkę w góry. Na pytanie, czy gdzieś będą się zatrzymywać po drodze na posiłek czy coś takiego, odpowiedziała, że dzieci mają mieć swoje kanapki i że posiłków żadnych dodatkowych nie będzie. Nagle wczoraj okazało się, że po zakończeniu wycieczki (chodzenie po górach) dzieci mają potem ognisko. Kiełbasa, chleb, ciasto...
Zadałam pytanie, czy coś zostało przewidziane dla dzieci z dietami i dostałam informację, że nie, ale "może znajdzie coś dla siebie". Odpisałam, że niestety dziecko z celiakią nic dla siebie nie znajdzie na takim stole z ciastem i pieczywem. Wyraziłam żal, że nikt nam nie dał znać, że to tak będzie wyglądało (wówczas ktoś z nas pojechałby jako opiekun z własnym prowiantem), a wychowawczyni odpowiedziała, że to była decyzja wspólna nauczycieli...
Z tej całej bezsilności wczoraj pękłam. Popłakałam się jak dziecko, ta niemoc że jako rodzice nic kompletnie zrobić nie możemy, by uchronić swoje dzieci przed tak jawną dyskryminacją, i to w miejsc, które powinno być im przyjazne. Doszły do mnie nawet słuchy od dzieci, że im mojego syna było żal, jak powiedział w czasie ogniska, że on nic z tego nie będzie mógł zjeść… Serce mi pękło na milion kawałków.
Nie oczekuję, że ktoś coś za nas zrobi, ale nawet nikt się nie liczy ani nie kwapi, żeby z nami się skontaktować i obgadać takie wyjazdy. Dowiadujemy się zawsze w ostatniej chwili... Pani odpisała w końcu już poirytowana, żebyśmy podjęli decyzję, która dla naszego dziecka jest najlepsza.. Czyli jaką?
Żeby został w domu, czy żeby jechał i siedział między ciastami i pachnącymi kiełbaskami z własną kanapką znowu gdzieś z boku? Nie ukrywam, że dla mnie jako matki, to są ciężkie chwilę. Wczoraj moje dziecko płakało razem ze mną nie dlatego, że mu było przykro, ale dlatego, że nie byłam w stanie ukryć całego rozczarowania trójką klasową czy wychowawcą.
Na ostatniej wigilii klasowej mieliśmy pytanie, co mają kupić, żeby nasze dziecko mogło zjeść. Odpisałam i dostałam info zwrotne, że będzie to, czy tamto, a jak my coś chcemy dla dziecka, to mamy sobie przynieść... Zaznaczam, że wszystkie składki płacimy w takiej samej wysokości, żeby już nie robić zamieszania i żeby to się nie odbijało na dziecku, ale ja już czasami nie mam siły...
Nie wiem co robić, żeby mu pomóc i nie zaszkodzić w szkole... Możesz to wrzucić na stronę, jeśli chcesz. Wiem, że nie jestem jedyna z tym problemem, ale ja już czasami mam ochotę się poddać albo iść na terapię. Tak bardzo bym chciała uchronić moje dziecko przed dyskryminacją na każdym kroku…
KOMENTARZE