Gdy Zosia przyszła dziś ze szkoły, znalazła na stole książkę kucharską otwartą na fistaszkowych ciasteczkach.
– Jagiełko, upieczemy? – zapytała z błyskiem w oku. – Akurat mamy bezglutenowe masło fistaszkowe, które tata przywiózł mi z Berlina.
Byłyśmy same w domu, więc Bezglutenowa Mama nie mogła nam służyc radami. I całe szczęście :).
– 200 g naturalnego, bezglutenowego masła fistaszkowego (gęstego, niesłodzonego, z zawartością orzeszków co najmniej 90%);
– 70 g ksylitolu lub cukru;
– 50 g mąki gryczanej bezglutenowej;
– 1 jajko;
– 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego;
Nie miałyśmy wiele czasu (niebawem miała wrócić Bezglutenowa Mama), więc robota paliła nam się w rękach. Piekarnik nastawiłam na 180 stopni C. Zosia odważyła składniki, starannie wylizując łyżkę po masle fistaszkowym. Wbiłam do miski jajko, wrzuciłyśmy pozostałe składniki.
– Jagiełko, wyrobisz ciasto? – Zosia spojrzała na mnie błagalnie. Chyba nie miała ochoty bawić się w jasnobrązowej mazi…..
– Dobra, ale będę zjem za to łyzkę masła fistaszkowego – postawiłam warunek i zakasałam rękawy. Masę wyrabiałam ręcznie przez około minutę, aż przestała lepić się do rąk.
Potem pracowałyśmy już wspólnie. Formowałyśmy w dłoniach kulki, a z rąk spływał nam orzechowy tłuszcz… Specyficzne odczucie. Za to pachniało nieziemsko :). Kulki, spłaszczone do grubości około 1-1,5 cm układałyśmy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.
– A może udekorujemy te kulki kolorową posypką bezglutenową? – i Zosia jednym susem wyjęła z szafki słoik z posypką.
– Zośka, przecież tego nie ma w przepisie. A jak nam ciasteczka nam przez ten eksperyment nie wyjdą? – próbowałam oponować, pamiętając, że w jej szafce od dwóch tygodni stoi ukryta przed mamą polewa z masy karobowej i masła.
– Wyjdą, wyjdą – stwierdziła Zosia -eksperymentatorka i wsypała posypkę do miseczki. Obtaczała tam każdą kulkę i ponownie układała na blaszce.
Blachę wstawiłam do piekarnika na 20-25 minut. Ciasteczka się piekły, a my musiałyśmy posprzątać miski, łyżki i posypkę, która rozsypała się na podłodze. Poszło nam szybko, a po skończonej pracy mogłyśmy wyjąć blaszkę. Zosia przystawiła krzesło do piekarnika i ustawiła na nim drewnianą deseczkę. Rękami owiniętymi w kilka wartw ściereczki otworzyła piekarnik i szybkim ruchem wyjęła blaszkę, po czym ustawiła ją na deseczce. Nie wiem, jak ona to robi, ale nigdy się nie poparzyła!
Słuchajcie, te fistaszkowe ciasteczka upiekły się fenomenalnie! Od razu zjadłyśmy po dwa ciasteczka, a potem, zgodnie z przepisem, postanowiłyśmy zaczekać do następnego dnia. Podobno mają lekko stwardnieć i będą w nich wyczuwalne przyjemne grudki, jakby w krówce… No, jestem ciekawa, ile dotrwa do jutra ;)
(*) Przepis pochodzi z książki „Kuchnia polska bez pszenicy” Marty Szloser i Wandy Gąsiorowskiej.