W Polsce, inaczej niż w Szwecji, Włoszech czy Niemczech, dzieci nie mają szans na bezglutenowe obiady w szkole. To utrudnienie dla pracujących rodziców, którzy nie są w stanie w ciągu dnia zapewnić dziecku bezglutenowego obiadu. Są jednak wyjątki: np. w Szkole Podstawowej nr 12 w Lesznie szefowa szkolnej kuchni rozumie potrzeby dzieci z nietolerancjami pokarmowymi. Serwuje więc nawet bezglutenowe naleśniki i pierogi.
Iwona Czubak (na zdjęciu) jest bardzo zżyta ze swoją załogą i miejscem pracy. W SP nr 12 w Lesznie (Wielkopolska) prowadzi stołówkę od niemal ćwierć wieku. Przez tyle lat praktyki zawodowej wielokrotnie zetknęła się z bezglutenowymi dziećmi. Jako mama diabetyka (obecnie już dorosłego) wiedziała, że takiemu dziecku i rodzicom trzeba pomóc. Tak po prostu, jak człowiek człowiekowi. Bez odgórnych zarządzeń czy instrukcji.
– Już kilkanaście lat temu na szkolnych na koloniach i półkoloniach bywały dzieci z nietolerancjami pokarmowymi– wspomina Iwona Czubak, właścicielka firmy gastronomiczno-handlowej Mates w Lesznie, która w SP nr 12 prowadzi szkolną stołówkę. – Jedno dziecko nie mogło selera, inne glutenu, mleka czy marchewki. I bez problemu udawało nam się ich nakarmić.
Kilka lat temu, w czasie półkolonii w szkole, jedno z dzieci nie siadało z rówieśnikami do stołu. Czekało na korytarzu, gdy inni jedli posiłek. Pani Iwona od razu zainteresowała się chłopcem. Gdy dowiedziała się, że jest na diecie bezglutenowej, zaproponowała rodzicom przygotowywanie specjalnych posiłków.
Po rozmowie z rodzicami okazało się, że chłopiec jest na diecie bezglutenowej, a także bezmlecznej i bezjajecznej. Dla pani Iwony nie stanowiło to problemu.
– Mój syn od dzieciństwa choruje na cukrzycę. Wiedziałam więc, jak trudna jest sytuacja rodziny, w której jest chore dziecko. Nie miałam żadnych oporów, by gotować posiłki ze specjalnych składników i w specjalnych warunkach – przyznaje.
We wrześniu 2014 r. do szkolnej stołówki zapisał się uczeń na diecie bezglutenowej. Pani Iwona po rozmowie z rodzicami podjęła się wyzwania. Od nich dowiedziała, gdzie w Lesznie jest specjalistyczny sklep z produktami bezglutenowymi. W Gluten-Free na Pl. Metziga kupiła makarony, bułkę tartą, mąki i parę drobiazgów.
Zaczęła eksperymentować z naleśnikami i pierogami. Chciała, by bezglutenowy uczeń jadł to samo, co inni, ale z innych składników.
– Sosy zagęszczamy mąką ryżową. No, na początku wyczuwałyśmy różnicę, ale potem wszyscy się przyzwyczaili – relacjonują współpracownice pani Iwony. – Przestałyśmy zagęszczać zupy mąką, w zamian dodajemy więcej warzyw. Wszystkim wyszło na zdrowie.
Przygotowanie specjalistycznych dań wzięła na siebie szefowa kuchni. To ona w świeżo wysprzątanej kuchni lepiła pierogi, wyrabiała ciasto na naleśniki, smażyła kotlety i podawała spaghetti. Używała specjalistycznych składników, ale dbała także o ekonomię: zamiast do kotleta mielonego dodawać bezglutenową bułkę tartą, formowała go z samego mięsa i obtaczała w bułce.
Gotowe bezglutenowe danie przykrywała i odkładała w bezpieczne miejsce. A bezglutenowi uczniowie (wkrótce dołączył bowiem jeszcze jeden chłopiec) wiedzieli, że ich danie powinno się różnić od tego, co inni mają na talerzach.
– Pozostali uczniowie pytali czasem przy ladzie, dlaczego „tamci” dostają inny obiad. Wyjaśniałyśmy, że to dania bezglutenowe, przygotowane z innych składników – dodaje Iwona Czubak.
Bezglutenowe obiady mają tę samą cenę, co glutenowe. Firma Mates ma bowiem umowę ze szkołą, w której jest określona jedna stawka żywieniowa. Dla pani Iwony to nie kłopot. Ona chce bezpiecznie karmić dzieci i cieszy się, że może pomóc w tak ważnej sprawie.
– W naszej szkole bezglutenowe dzieci nie muszą czuć się inne – podkreśla pani Iwona. Nawet nie wie, że taka postawa wpisuje „dwunastkę” do grona europejskich szkół, przyjaznych dzieciom z nietolerancjami pokarmowymi.
Firma Mates czasem dostarcza także posiłki do przedszkoli, szkół oraz na imprezy okolicznościowe. Jeśli jest taka potrzeba, kuchnia przygotowuje bezglutenowe danie i odpowiednio je pakuje oraz transportuje.
– Moim zdaniem nie robimy niczego wyjątkowego. To po prostu ludzkie podejście. Albo się jest człowiekiem, albo nie.. – kończy opowieść pani Iwona.