Dziś trzeci dzień mojego detoksu cukrowego. Trzymam się nieźle: mimo, że w tym czasie upiekłam serniczki, gofry, bułeczki i ciasteczka czekoladowe, nie skusiłam się nawet na okruszek. A wszystko przez książkę „Detoks cukrowy” autorstwa Brooke Alpert i Patrici Farris. Pochłonęłam w jeden wieczór i podjęłam męską decyzję: wchodzę w to!
Rzuciłam papierosy, to i z cukrem sobie poradzę!
Książka jest amerykańska, ale dobrze przystaje do realiów polskich. Bo cukier, biała mąka czy makarony i syropy tak samo szkodzą w Ameryce, jak i w Polsce, prawda? Lekturę zaczęłam od testu określającego, czy jestem uzależniona od cukru, czy nie.
Wyszło mi, że nie jestem bez szans na odzwyczajenie się od cukru. Ufff, jest nadzieja…
Oczywiście chodzi o zdrowie: bo cukier nie służy kosmkom jelitowym, a my celiacy, musimy o nie szczególnie dbać. Jesteśmy też zagrożeni autoimmunologicznym zapaleniem wątroby, więc i temu organowi należy się szacunek.
Chodzi mi też o zrzucenie nadmiaru krągłości, przyznaję. Przybyło mi trochę wagi, odkąd godzinami oddaje się kulinarnym eksperymentom. Czas się ogarnąć przed latem :). Dlatego cukrowi mówię: basta!
Lecz nie o sam cukier w kryształkach jest niebezpieczny. Autorki słusznie wskazują, że szkodzą nam także produkty takie jak: wszelkiego rodzaju słodziki, białe pieczywo i makarony z białej mąki, słodkie owoce (np. banany), syropy, laktoza, mączka chleba świętojańskiego….. Wszystkie mają wysoki indeks glikemiczny, a więc po nich w naszej krwi wciąż krąży glukoza, pobudzając trzustkę do pracy, a wątrobę do zamiany nadmiaru cukru w trójglicerydy.
Autorki „Detoksu cukrowego” opisują też zgubny wpływ cukru na starzenie się skóry. Nie wdając się w specjalistyczne wywody (są łatwo wyjaśnione w „Detoksie cukrowym”, więc odsyłam do ewentualnej lektury): głód cukrowy stanowi dla organizmu jeszcze większe wyzwanie, niż głód kokainowy. Jak w każdym nałogu, kluczowe są trzy pierwsze dni odtrutki: trzeba tylko wytrzymać :).
W książce jest szczegółowy jadłospis na pierwsze trzy dni, a także na kolejne tygodnie detoksu. Co można w tym czasie jeść? M. in.: jaja, orzechy, białe mięso, polędwica wieprzowa, awokado, warzywa, ciecierzyca, ryby, zioła, zielone i ziołowe herbaty, cytryna i limonka, oliwa, filiżanka niesłodzonej kawy dziennie. Całkiem sporo jak na trzy dni, prawda? Potem włącza się coraz więcej produktów, m. in. nabiał, owoce, słodsze warzywa itp., a wszystko naturalnie bezglutenowe.
Otrzymujemy instrukcje krok po kroku, więc łatwo podołać ograniczeniom. Tym bardziej, że w książce jest spora garść wiedzy o zdrowym odżywianiu. Autorki wyjaśniają rolę białka, tłuszczu, witamin, węglowodanów – można się więc upewnić, że naprawdę jesteśmy tym, co jemy.
Czy zamierzam ściśle się trzymać menu określonego w książce? Niezupełnie.
Dla mnie istotne było sprawdzenie, czy jestem w stanie opanować wilczy głód na słodycze i inne węglowodany proste. Bo wiem, że wystarczy zacząć, a potem już trzymać się wytyczonej drogi. Bo szkoda marnować wysiłek, który udało się udźwignąć przez minione dni, prawda? To identycznie jak z papierosami: gdy tylko po przerwie zapalisz jednego, nałóg znów cie wciąga w swe szpony. Dzięki książce utrwaliłam swoją wiedzę o produktach żywieniowych i ich wpływie na zdrowie, a dzieki temu łatwiej mi będzie trwać w postanowieniu.
Jedna rada jest interesująca: jeśli masz ochotę na słodki deser, na prawdziwe lody, zrób to (ale nie na początku detoksu, rzecz jasna)!
Bo pałaszując sorbet, tęsknie spoglądamy na lody. I ten sorbet nas wcale nie uszczęśliwi, lecz spowoduje podwyższenie cukru w organizmie. I to zalecenie bardzo mi się podoba, choć… nie zamierzam z niego korzystać. Zamiast tego planuję zainwestować w porządną wyciskarkę do soków i cieszyć się smakiem nadchodzącej wiosny i lata. Soki z zielonej pietruszki, z kapusty, selera, buraków…. Nabieram apetytu i zaczynam szukać na Allegro urządzenia do tych cudów.
W „Detoksie cukrowym” znalazłam też kilka ciekawych przepisów (choć to nie jest książka kucharska).
Na pewno zrobię naleśniki z twarogiem i bezglutenowymi płatkami owsianymi, szpinakowy hummus, popcorn z kalafiora, babeczki omletowe ze szpinakiem czy suszoną wieprzowinę z szałwią. Brzmi apetycznie, prawda? Przepisy na pewno umieszczę na blogu.