Lubię piec kolorowe chleby. Wymyślam dodatki, ozdoby i przyprawy, które nakarmią nie tylko żołądek, ale i oczy bezglutenowych niejadków.
Wczoraj znalazłam w szafie mieszankę na ciemny chleb z Jizerskich Pekarny. Do gotowej mąki dosypałam nieco amarantusa, mielonego kminku i karobu, a na wierzch – suszonych buraków i brokułów. Ale co z tego, że powstało małe dzieło sztuki, skoro do wypieku pożałowałam wody?
– dowolna mieszanka na chleb bezglutenowy – użyłam bezglutenowej mieszanki na chleb tmavy (ciemny) Jizerske Pekarny (dostępna m. in. w sklepie internetowym Gluten-Free – jak nie ma ofercie na stronę, pytajcie w e-mailu);
– woda wg przepisu na opakowaniu;
– drożdże według przepisu na opakowaniu;
– parę łyżek oleju według przepisu na opakowaniu;
– do bezglutenowych chlebów drożdżowych dobrze jest dodać nieco białka: żelatyny, mleka, jogurtu lub kefiru, a także karobu;
– rozkłócone jajko do posmarowania powierzchni wyrośniętego chleba;
– opcjonalnie do ozdoby: suszone brokuły (w sklepie friendlyfoodshop.pl), suszone buraki (w zdrowej żywności), nasiona amarantusa, nasiona lnu mielonego, mąka dyniowa, nasiona słonecznika, sezam, bezglutenowe płatki owsiane Provena, bezglutenowe płatki gryczane Szarłat;
Ciasto wyrobiłam według przepisu na opakowaniu. Kilka miesięcy temu piekłam ten chleb bez foremki – wyrastał bezpośrednio na blaszce. Pamiętałam więc, że miał być bardziej zwarty. Nie była pewna, jak zachowa się w foremce, więc na wszelki wypadek postanowiłam ściśle trzymać się przepisu.
I już po wylaniu ciasta do foremki czułam, że to błąd – masa była zbyt zbita…. Ale postanowiłam dać jej szansę.
Po godzinie chleb wyrósł, choć nie poraził wielkością :). Posmarowałam go jajkiem i ozdobiłam. Kolorowa foremka trafiła do piekarnika, w którym wcześniej ustawiłam naczynie z parującą wodą – warunek konieczny, by podczas pieczenia bezglutenowego chleba nie pękała skórka i by nabierał on lekkiej wilgotności. Po paru minutach wyczułam delikatny zapach przypalanych warzyw…. – Coś u sąsiadów? – przemknęło mi przez myśl.
– No tak, przecież ten chleb piecze się w dwustu stopniach! – popędziłam do kuchni jak wiatr. Chleb uratowałam, okrywając foremkę aluminiową folią. W samą porę, bo warzywa nie zdążyły się jeszcze przypalić.
Chleb się upiekł, spokojnie wystygł i doczekał rodzinnej degustacji. Antek go nie ruszył, bo ozdobnych i ziarnistych wynalazków nie znosi. Zosia była zachwycona tym, że niemal każda kromka miała inny kolor skórki. Daniel też się skusił na kilka skibek.
I mnie wypiek smakował, aczkolwiek już wiem, że nieco zabrakło mu wody. 20-50 ml i wyrósłby bardziej puszysty, lekki. Cóż, następnym razem będzie lepiej :).
KOMENTARZE