Wczoraj w sklepie w Kościerzynie (Kaszuby) ukłuł mnie w oczy plakat na stoisku mięsnym firmy Skiba: „Polecamy produkty bezglutenowe” i poniżej lista wędlin. Wśród nich pasztetowa wieprzowa, smalec, szynki, kiełbasy…. Co najciekawsze, na etykietach wyżej wymienionych produktów nie było ani słowa o bezglutenowości, lecz ostrzeżenie o śladowych ilościach glutenu. Kto robi sobie żarty z chorych ludzi? Szybko wyjaśniłam sprawę: pomyliła się ekspedientka…
Obejrzałam etykiety produktów Skiba, wymienionych na plakacie jako bezglutenowe. Owszem, w składzie nie znalazłam zbyt wiele podejrzanego, jednakże było dużą czcionką wydrukowano ostrzeżenie m. in. o śladowych ilościach glutenu.
– Z zakładu dostaliśmy wykaz tych bezglutenowych wędlin – zapewniała mnie ekspedientka, podkreślając kilkakrotnie, że wędliny są na pewno bezglutenowe. Pokazała mi katalog produktów wraz z opisami, ale … przy każdej „bezglutenowej wędlinie” od Skiby było ostrzeżenie o śladowych ilościach m. in. glutenu. I nigdzie nie było wyraźnego napisu na etykiecie: „produkt bezglutenowy”. Podobnie było na etykietach przyklejonych do produktów, które skrupulatnie przejrzałam. Wszędzie był zapis o śladowych ilościach.
Oznacza to, że do tychże wędlin nie jest dodawany gluten, ale może się on przedostać do wyrobu np. na taśmie produkcyjnej, w magazynie i w kilku innych miejscach w firmie. Czasem do szynki czy pasztetu spadnie okruszek glutenu, a czasem może spaść go znacznie więcej. I właśnie dlatego producenci asekurują się ostrzeżeniem o śladowych ilościach. Uwaga: w świetle nowych unijnych przepisów nie można już stosować oznaczeń „może zawierać śladowe ilości glutenu”. Dozwolone są oznaczenia: „produkt może zawierać gluten, zboża” lub „na terenie zakładu przetwarzane są zboża”.
Stoisko firmowe „Skiba” zachęca do zakupów swoich bezglutenowych wędlin, ale klient nie ma żadnej gwarancji czystości tych produktów. Bo według prawa znaczenie ma to, co widnieje na etykiecie. I jeśli na etykiecie wątrobianki, szynki czy polędwicy nie ma wyraźnego napisu: „produkt bezglutenowy” to my, chorzy na celiakię i uczuleni na gluten nie mamy żadnej gwarancji, że te wyroby są dla nas bezpieczne. I nie powinniśmy ich kupować.
A sklep, który wywiesza plakat promocyjny wprowadzający w błąd ludzi chorych, najzwyczajniej w świecie im szkodzi. To nieuczciwe – dorabianie się na chorych poprzez podanie nieprawdziwej informacji, prawda?
A jak mógł powstać pomysł z wywieszeniem plakatu o bezglutenowych wędlinach, co do których nie ma gwarancji bezglutenowości? Otóż w tym samym sklepie na osiedlu w Kościerzynie znajduje się stoisko firmowe Piekarni Jarzębińscy, oferujące bezglutenowe pieczywo(na zdjęciu). No więc jak już ktoś kupuje bezglutenowe bułki i chleb, to chętnie na sąsiednim stoisku kupi szyneczkę, pasztecik, smalec, prawda? Zwłaszcza, jeśli nęci wiarygodny plakat…..
Kilka godzin po publikacji tego wpisu otrzymałam wyjaśnienie od producenta:
– Okazało się, ze winę ponosi nasz pracownik, który nieświadomie pomylił słowa. Przygotowaliśmy ulotkę dla klientów z informacją o produktach nie zawierających glutaminianu sodu, na podstawie której ekspedientka wypisała produkty na plakacie myląc słowo bezglutenowe z bez glutaminianu sodu – wyjaśnia Marzena Łaźna, specjalista ds. marketingu w Zakładach Mięsnych Skiba w e-mailu do Bezglutenowej Mamy. – Nasza firma ma pełną świadomość znaczenia deklaracji produktów bezglutenowych oraz obowiązków, które muszą zostać spełnione, żeby móc taki produkt umieścić w ofercie.
Jednocześnie specjalistka do spraw marketingu poprosiła o usunięcie mojego wpisu z bloga. Nie widzę uzasadnienia, by spełnić tę prośbę. Powyższy wpis niechaj będzie wskazówką dla osób na diecie bezglutenowej, chorych na celiakię lub uczulonych na gluten i zboża, że nie można pochopnie ufać plakatom i hasłom reklamowym. Nawet, jeśli błąd powstał bez złej woli – a jak zapewnia firma – tak było w tym przypadku.