Postanowiłam nosić poza domem maseczkę ochronną. Co mnie przekonało? W Chinach i innych krajach Azji noszenie maseczek do dziś jest obowiązkowe, mimo spadku zachorowań. Czesi właśnie wprowadzili obowiązek zasłaniania twarzy w miejscach publicznych. Po co ten bal? Po to, żeby bezobjawowi nosiciele nie zarażali nieświadomie ludzi wokół siebie: na ulicy, w sklepie, w przychodni, w aptece. W czasie epidemii koronawirusa trzeba chronić innych oraz siebie, bo inaczej system opieki zdrowotnej nie zdoła ratować tysięcy pacjentów naraz.
Maseczka jest jednym ze sposobów profilaktyki, ale pod warunkiem, że używa jej się zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i człowiek nie traktuje jej jako jedynej metody walki z pandemią koronawirusa. Osoby z celiakią, która jest choroba przewlekłą i autoimmunologiczną, są zdaniem specjalistów w grupie narażonych na powikłania. Dlatego dbajmy o innych i o siebie. Dlatego zaczęłam nosić maseczkę poza domem.
Źródło: oficjalna strona przychodni na Facebooku KLIK
Nie uprawiam zawodu medycznego i nie jestem ekspertem od chorób zakaźnych. Podejmując decyzję o noszeniu maseczki oparłam się na wiedzy z wielu źródeł. Nikogo nie namawiam do podobnego kroku – każdy powinien samodzielnie podjąć decyzję. Tym bardziej, że maseczkę trzeba umieć nosić i zdejmować, by nie narobić sobie jeszcze większego kłopotu i nie przynieść do domu bomby biologicznej.
Znajoma uszyła dla naszej rodziny kilka maseczek (na zdjęciu). To maseczki materiałowe, wielokrotnego użytku. Ubieram maseczkę wychodząc z domu, zdejmuję po powrocie w taki sposób, by zewnętrzna część maseczki nie dotykała twarzy. Od razu piorę ją mydłem w umywalce i wieszam na kaloryferze (u nas jeszcze działa ogrzewanie). Nie dezynfekuję rąk dodatkowo płynem, gdyż podczas prania zmywam wszelkie zarazki. Mam głęboką nadzieję, że podobne działania mogą zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa w Polsce.
KOMENTARZE