Niech nam żaden orzecznik w komisji nie wciska, że dziecko na diecie bezglutenowej nie wymaga zwiększonej opieki. My, bezglutenowi rodzice, znamy to na co dzień, prawda? Przykład z wczoraj: wypadł nam nagły wyjazd do Wrocławia. Tam jest kilka restauracji w programie Menu bez Glutenu. Ale nie mieliśmy na nie czasu. By nie paść z głodu, musiałam dla dzieci i siebie zabrać pudło bezglutenowego jedzenia. Bo nie najemy się w pierwszym lepszym markecie …
Nie było czasu na gotowanie obiadu i pakowanie go do słoików, więc musieliśmy zadowolić się suchym prowiantem. Odpiekłam bułeczki bezglutenowe dla Zosi (dobrze, że przed świętami dotarł towar z Nutri Free), pokroiłam bezglutenowe wędliny i ogórka kiszonego, paprykę i marchewkę. Dla Antka, Daniela i siebie ukroiłam upieczony rano chleb bezglutenowy na zakwasie. Przygotowanie kanapek zajęło mi w sumie ponad pół godziny.
Zmiksowałam jeszcze dla siebie koktajl warzywny i porcję gotowanych warzyw, do pudła dorzuciłam dla dzieci bezglutenowe kabanosy, solone wafle kukurydziane i musy owocowe, a i jeszcze pudełeczko z pokrojoną wędliną (okazało się bezcenne w drodze powrotnej). Żelazny prowiant zjadaliśmy i wypijaliśmy po drodze, w chwilach głodu. W zasadzie cieszyłam się, że mamy pod ręką swoje jedzenie, smaczne, zdrowe i bezglutenowe.
Ale jak pod wieczór zapasy się skończyły i wszystkim zajrzał w oczy głód, to już nie było wesoło. Na stacjach benzynowych szukaliśmy cienkich bezglutenowych wafli kukurydzianych (grubych dzieci już nie przełkną) – bezskutecznie. Na głodzie dojechaliśmy do domu i dopadliśmy do lodówek. Oczywiście nie narzekam na podróżowanie z pudłami (nawet wyjazd do rodziny czy zawiezienie 9-letniego dziecka do opiekunki wymaga przygotowania pełnego wyżywienia).
Przyzwyczaiłam się i nawet się ciesze, że jesteśmy niezależni. Ale z drugiej strony każdy wyjazd wymaga odgrzewania chleba, szukania w sklepach wędlin czy przekąsek, gotowania, pakowania, potem odgrzewania, wypakowywania… Sporo z tym pracy i w sumie nie myli się ten, kto sądzi, że życie bezglutenowych rodzin kręci się wokół jedzenia…
Niech więc orzecznicy w komisjach orzekania o niepełnosprawności choć na jeden dzień wcielą się w nasze role… Jestem pewna, że wtedy ich empatia byłaby znacznie większa.
Bo przecież glutenowe wyjazdy są prostsze: glutenowcy: kroją chleb,który od razu jest dobry, obkładają kromki wędliną i jadą. Po drodze w każdym barze zjedzą ciepłą zupę, kotleta, jakieś fast-foody. Niezdrowe, nie zawsze smaczne, ale ciepłe i wszędzie „pod ręką”.