Gdy wczoraj zobaczyłam w Lidlu papier ryżowy o dobrym składzie, nie mogłam się oprzeć. – Sajgonki, to jest to! – pomyślałam i dziś od rana przygotowałam pozostałe składniki. Nie odważyłam się jednak na azjatyckie nuty, bo znam awersję glutenowego Daniela do wszelkich orientalnych smaków. Usmażyłam po prostu wołowinę z cebulą, czosnkiem i sosem pomidorowym i powstały sajgonki po bolońsku. A dlaczego na ostro? Bo pomyliłam paprykę ostrą ze słodką…
– bezglutenowy papier ryżowy;
– pół kilograma mielonego mięsa (wołowina, wieprzowina);
– cebula;
– 3 ząbki czosnku;
– marchew;
– pietruszka;
– 3 łyżki koncentratu pomidorowego;
– sól, pieprz;
– łyżeczka słodkiej czerwonej papryki (opcjonalnie);
-olej do smażenia;
– bezglutenowy sos sojowy (opcjonalnie);
Mięso usmażyłam na patelni, dodając sól i pieprz. Zeszkliłam osobno cebulę i wyciśnięte ząbki czosnku oraz starte na tarce marchew i pietruszkę. Połączyłam składniki, dodałam paprykę, koncentrat i wymieszałam (i po spróbowaniu okazało się, że jest diabelnie pikantne – po prostu pomyliłam paprykę czerwoną sodką z czerwoną ostrą…).
Papier ryżowy zgodnie z instrukcją zanurzyłam na chwilę w zimnej wodzie i rozłożyłam pojedyncze płaty na bawełnianej ściereczce. Na każdym układałam porządną porcję mięsa, zawijałam w rulon i zwijałam końce.
Rozgrzałam patelnię z olejem i ułożyłam moje bezglutenowe sajgonki. Smażyłam po 2-3 minuty z każdej strony, by nabrały koloru i chrupkości. Serwowałam je z sosem sojowym, sałatą z oliwą i z kawałkami kalarepy.
Z uwagi na diabelski smak, niezbędne było podanie zimnego kefiru, który zrównoważył rozgrzewającą moc potrawy (latem nie należy jeść bardzo pikantnych, rozgrzewających potraw).
Moje sajgonki po bolońsku szczególnie przypadły do gustu glutenowemu Danielowi. Chwalił ich chrupkość i zdecydowany smak. I ciągle dobierał dokładkę, podobnie jak Zosia. Zdziwił się jednak, że skoro to sajgonki, to nie przygotowałam ich według wschodniej receptury: z grzybkami, pędami bambusa, przyprawami orientalnymi i makaronem sojowym… I dogódź tu domownikom. Na co dzień słyszę przecież: ” – Tylko nie dodawaj do obiadu żadnych orientów!” . A jak posłucham i faktycznie nie dodam, to pretensje….