– Może trudno w to uwierzyć, ale faktycznie tak jest: dzięki mojej trzyletniej Dagmarze moja mama oraz ja wygrałyśmy los na loterii – podkreśla Danusia z Gdyni (38 lat). – Dopiero gdy u mojej córeczki ujawniła się celiakia, zbadałyśmy z mamą swoje przeciwciała. Tak, też jesteśmy celiaczkami i przeszłyśmy na dietę bezglutenową. Wreszcie czujemy się dobrze! Kilka dni temu odebrałam wyniki badań: nigdy wcześniej nie miałam tak doskonałej morfologii! Żadnych niedoborów! Ta dieta działa!
Dagmara urodziła się w 2010 r. W piątym miesiącu zgodnie z zaleceniem pediatry zaczęłam jej podawać kaszę mannę. Wtedy zaczęła częściej się wypróżniać, ale nie działo się nic dramatycznego. Gdy miała rok i dwa miesiące gluten coraz częściej gościł w jej diecie. Dagmara zaczęła skarżyć się na bóle brzuszka, nie podobały mi się jej kupki.
– Ona rośnie, ale nie przybiera na wadze. Dlaczego? – zaniepokojona pytałam pediatrę.
Lekarka miała pewne podejrzenia i od razu wystawiła skierowanie do gastroenterologa dziecięcego. Wtedy doznałam olśnienia:
– Pani doktor, przypominam sobie, że jak byłam dzieckiem, to też chorowałam na celiakię…
Lekarka nie wierzyła własnym uszom.
– Wyleczona? Z celiakii? – wpatrywała się we mnie jak w ducha. – Niech pani jak najszybciej wykona biopsję jelita cienkiego!
Wtedy ja doznałam szoku. Jaka celiakia? Przecież testy skórne nie wykazały u Dagmary żadnych alergii: na mleko, gluten czy soję.
I co, ja niby też mam być chora? Jadłam gluten i urosłam prawie do 180 centymetrów! Zaraz zaraz, a te ciągłe wzdęcia, bóle brzucha, anemia, zagrożona ciąża… Przez głowę przelatywało mi tysiąc myśli na sekundę. Wtedy jeszcze niewiele wiedziałam o celiakii. Razem z mamą zapomniałyśmy o niej, gdy skończyłam 7 lat i lekarz uznał, że jestem zdrowa. Nie skojarzyłam też, że choroba Duhringa, na którą chorują moi dwaj bracia, to skórna postać tej samej choroby…
Trafiłam z Dagmarą do szpitala na badania. W jej krwi nie było przeciwciał, ale wyjaśniłam lekarzom, że ona je niewiele glutenu. Prawdę ujawniła dopiero biopsja. Jelita mojej córeczki były zniszczone do stopnia IIIA, moje – do stopnia III C! Kilka tygodni po nas diagnozę usłyszała też moja 59 – letnia mama (stopień III C), którą zachęciłam do zrobienia badań. U niej głównym objawem była oporna na leczenie osteoporoza, postępująca mimo młodego wieku. I tak w 2013 roku celiakia objawiła się u trzech kobiet w naszej rodzinie!
Dopiero wtedy mama opowiedziała mi moją historię. Od urodzenia byłam chorowita, osowiała, późno zaczęłam chodzić, miałam też niedobory żelaza. W wieku dwóch lat trafiłam do szpitala niemal skrajnie wycieńczona. Trzy razy przetaczano mi krew. Na oddziale spędziłam kilka miesięcy. Był 1978 rok. O celiakii wiedziano w Polsce niewiele. Jakiś mądry lekarz skojarzył objawy i rozpoznał u mnie tę chorobę. Bezglutenowe produkty? To była utopia.
– Mąkę kukurydzianą sprowadzałam przez znajomych z zagranicy – wspominała moja mama, której teraz przyszło ponownie zmierzyć się z glutenem.
Nie wiem, jak ona wtedy radziła sobie z dietą. Chyba poszło jej dobrze, bo gdy skończyłam 7 lat badania wykazały, że mam zdrowe jelita… Zaczęłam jeść to, co reszta rodziny. Zapomnieliśmy o celiakii na 29 lat!
– Mamo, boli mnie brzuch – jako dziecko uskarżałam się często, biegając do toalety na przemian z zaparciami i biegunkami. Z tego powodu przez wiele lat stroniłam od wyjazdów, niepewna dnia ani godziny.
No, dosyć odległych wspomnień. Gdy dostałam wyniki Dagmary, wpadłam w panikę:
– Ona całe życie będzie jeść chrupki kukurydziane? – byłam przerażona, bo kompletnie nic nie wiedziałam o celiakii.
Lekarka zachęciła mnie, bym zapisała się do Polskiego Stowarzyszenia Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej.
Na ich stronie internetowej (celiakia.pl) znalazłam morze bezcennych informacji. Krok po kroku uczyłam się o ukrytych źródłach glutenu. O keczupie, majonezie, kiełbasach, herbatach czy przyprawach. Przestałam traktować dietę jako zło. Dostrzegłam bogactwo bezglutenowych produktów. Zaczęłam piec najróżniejsze, bezglutenowe słodkości, lepiłam pierogi bez glutenu. Znalazłam kabanosy w Biedronce, a kiełbaski i szynki w Lidlu. Chciałam skakać z radości.
– To nasze lekarstwo, ma nam pomóc – pocieszałam siebie i mamę. Gdy ona czasem skusi się na glutenowe jedzenie, reaguję ostro: – Mamo, to grozi rakiem!
Dwa miesiące później kuchnia stała się moim przyjacielem. Odkrywałam nowe produkty i przepisy, śledziłam bezglutenowe blogi. Dla Dagmary i siebie gotuję bezglutenowo, mąż i syn jedzą to, co wcześniej. Mamy osobne maselniczki, deski do chleba, garnki i sitka. Nasi panowie okazują nam dużo wsparcia i zrozumienia. A moja córeczka? Jestem z niej bardzo dumna. Z dnia na dzień staje się ekspertem i zadziwia wiedzą niejednego dorosłego:
– Dawid, ja tego nie mogę, to ma gluten! – odpowiada, gdy brat pokazuje jej Princessę.
Dagmara chodzi do publicznego przedszkola. Do niedawna jadła posiłki przygotowywane przez kuchnię. Panie odlewały dla niej zupę i sosy przed zagęszczeniem, gotowały jej bezglutenowy budyń i makaron. Zastanawiało mnie jednak, że podczas świąt i ferii Dagmara czuje się lepiej, a gdy chodzi do przedszkola, miewa wzdęcia.
– Oj, przepraszam, przez przypadek podaliśmy jej zupkę z kaszką manną – wyznawały potem kucharki.
– Tak dalej być nie może! – zdecydowałam i umówiłam się z panią dyrektor, że Dagmara będzie jadła wyłącznie domowe posiłki. Codziennie zanoszę więc do przedszkola słoiczek z gęstą zupą z mięsem oraz podwieczorek. Dostarczyłam do kuchni garnuszek, który ma być przeznaczony tylko do podgrzewania bezglutenowej zupki. Zrezygnowałam z zanoszenia dwudaniowego obiadu – to byłoby zbyt pracochłonne. Drugie danie córeczka zjada więc z nami, po powrocie do domu.
Organizacyjnie radzę sobie nie najgorzej. W zamrażarce mam zawsze kilka słoiczków zupy. W szafce – spory zapas chlebów i mąk. Wszyscy polubiliśmy kaszę gryczaną i jaglaną, uwielbiamy bezglutenowe wypieki. A święta w dużym rodzinnym gronie? Dominują bezglutenowcy, więc zawsze jestem spokojna o menu.
Choć przybyło mi obowiązków i sporo czasu spędzam na zakupach, na diecie odżyłam. Wreszcie czuję się świetnie, nie nękają mnie żadne przypadłości. Mam lepszą odporność, więcej energii. Właśnie odebrałam wyniki badań krwi. Hurra, po raz pierwszy nie brak mi żelaza!
No, nie brak mi chwil słabości…. Jakiś czas temu zatęskniłam za żytnią, chrupiącą bułeczką. Była przepyszna, ale… po tym, co wycierpiałam, już mnie nie znęci. Bywa, że przychodzi mi ochota na Princessę czy Grześka. Na szczęście w porę wraca mi rozum :):
– Coś ty, chcesz się skrzywdzić? – mówię sobie i sięgam po bezglutenowe pieczywo chrupkie lub Snickersa, które zawsze staram się mieć w torebce. Bo bezglutenowa mama, córka i siostra musi świecić przykładem.
PS W kwietniu 2017 r., na prośbę bohaterki tej historii, podyktowaną osobistymi sprawami, jej nazwisko oraz zdjęcia zostały usunięte z bloga.
[/fusion_builder_column][/fusion_builder_row][/fusion_builder_container]
KOMENTARZE