Nie wierzcie, gdy ktoś będzie chciał wam wmówić, że na diecie bezglutenowej nie można podróżować na odludziu. Można, a nawet trzeba, zwłaszcza gdy ma się bezglutenowe dzieci. Właśnie my, rodzice, musimy pokazać dzieciom i nastolatkom, że dieta bezglutenowa nie jest żadnym ograniczeniem. Wymaga tylko nieco logistyki…
Od kilku lat planowaliśmy rodzinną wyprawę czerwonym szlakiem przez Sudety. Wreszcie dzieci dorosły na tyle (6 i 8 lat), że mogliśmy urzeczywistnić nasze marzenie. Z uwagi na ograniczenie czasowe postanowiliśmy rozpocząć wyprawę od wdrapania się na Szrenicę, a zakończyć ją na Przełęczy Okraj. W planie były noclegi w trzech schroniskach, wędrowanie z plecakiem przez góry, wieczór przy księżycu….
Kilka dni wcześniej zarezerwowałam noclegi w wybranych schroniskach. Wybrałam wariant z pościelą, by nie obciążać dzieci noszeniem śpiworów. Średnia cena noclegu w pokoju turystycznym, bez łazienki, z pościelą, dla czteroosobowej rodziny to około 120-150 zł.
Tanio to nie jest, ale wolę takie wyprawy od wielkiego telewizora ;).
Przygotowałam w domu trzy kartoniki z suchym prowiantem. Włożyłam tam bochenki bezglutenowego chleba (vitalny Glutenexu oraz razowy 3Pauly) – od razu świeże, bez odparowywania, dania gotowe Expres Menu, kiełbasę jałowcową od Strawy, bezglutenowe gorące kubki pomidorowe, bezglutenowe pasztety Profi i NO GLUT, konserwy bezglutenowe PROFI, dżem Łowicza, makaron bezglutenowy, wafle kukurydziane SONKO.
Wrzuciłam też trochę słodyczy, włoską kawę rozpuszczalną z imbirem (dostałam od mamy bezglutenowej Meli z Poznania), ciasteczka Amarello, musy owocowe Kubuś Play (z Biedronki), herbatę w saszetkach, sztućce, a także bawełniane ściereczki oraz folie aluminiowa i woreczki śniadaniowe ( by każdego dnia przygotować prowiant do plecaków). A dla rodziców: coś procentowego na rozgrzewkę. Coś też mnie podusiło, by wziąć termos. Uwierzcie – ratował nam życie w górach, w środku czerwca…
Prognozy zapowiadały ocieplenie, więc wyruszyliśmy w poniedziałek, 22 czerwca, mimo słoty i drobnego deszczu. Na Halę Szrenicką dotarliśmy w strugach deszczu, sztywni od lodowatego wiatru. Temperatura sięgała 7 stopni C…. Na szczęście schronisko było cieplutkie, łazienki i pokoje odnowione, więc spędziliśmy noc w komfortowych warunkach, a nasze ciuchy i plecaki wyschły do sucha…
Rankiem zjedliśmy śniadanie: chleb vitalny z pasztetem No Glut, a stojący za barem Rafał ugotował naszą kiełbasę śląską bezglutenową (przez noc przechował ją mam w lodówce, w woreczku). Skorzystaliśmy z keczupu, który był na barze (etykieta była OK).
Dzieci wypiły gorącą herbatę, a my znakomitą kawę z ekspresu. Na naszym śniadaniowym stole nie zabrakło papryki, a na śniadaniowy deser – przekąsek….
Koło godziny 10 niebo zaczęło się rozpogadzać, więc podjęliśmy decyzję, że ruszamy dalej, przez Śnieżne Kotły do schroniska Odrodzenie (tam czekała nasza paczka z bezglutenowym prowiantem).
Przygotowałam więc zapas kanapek oraz gorącą herbatę do termosu. Szybko spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na szlak. Obładowani, z dłońmi schowanymi w kurtki, a uszami wtulonymi w kaptury… Ominęliśmy wejście na Szrenicę i szybkim krokiem zmierzaliśmy w kierunku Śnieżnych Kotłów. W okolicy Trzech Świnek pogoda zaczęła się pogarszać. Gęstniała mgła, zaczął sypać grad, temperatura spadła do 5 stopni…. Zosia zaczęła narzekać, że jej zimno, a sytuacji nie poprawił nawet gruby polar glutenowego Daniela.
Nagle, jak w horrorze, wyłonił się przed nami budynek stacji przekaźnikowej na Śnieżnych Kotłach. Był zaledwie kilka metrów przed nami, ale równie szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął we mgle… Wiatr wył jak za cara Mikołaja, a dłonie dzieci przybierały mocno czerwony kolor. Schowaliśmy się we wiacie stacji, napoiliśmy dzieci gorącą herbatą, nakarmiliśmy gorzką czekoladą (pal licho uczulenie Anta, rano na wszelki wypadek zabezpieczyłam go Zyrtekiem w kroplach). Ubraliśmy je dodatkowo w kolejne ciepłe ubrania i chcieliśmy iść dalej. Ale jedno spojrzenie na zapłakane dzieci wystarczyło, by matczyne serce odjęło decyzję o powrocie. Ale w która stronę? Do najbliższego schroniska mieliśmy dwie godziny: zarówno do Odrodzenia, jak i na Szrenicę (na która jeszcze trzeba by się było wdrapać). Zadzwoniłam do GOPR – numer 601 100 300. Automat połączył mnie z odpowiednia stacją i łamiącym się głosem poprosiłam o pomoc.
W bezruchu było coraz zimniej, więc wyszliśmy naprzeciw GOPR-owcom, w stronę Szrenicy. Po kwadransie z mgły wynurzył się samochód terenowy karkonoskiej grupy GOPR. Ratownicy jednym okiem ocenili, że w zasadzie byliśmy dobrze przygotowani do wyprawy (buty, kurtki, termos itp.), więc nie suszyli nam głów wykładami o bezmyślności rodzicielskiej itp. W dobrych nastrojach, rozcierając dzieciom czerwone dłonie i ocierając łzy z policzków, zjechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Serdeczne podziękowanie i pożegnanie z GOPR-owcami, wskok do auta i … cztery godziny później byliśmy w domu.
Spytacie może: czy było warto? Tak, było warto pokazać dzieciom, że na szlaku bywa różnie. W praktyce zobaczyły, że w górach pogoda zmienia się momentalnie, że bez termosu ani rusz, nawet w czerwcu… Zmierzyliśmy się wszyscy z kapryśną pogoda, spróbowaliśmy pokonać trasę w nieco ekstremalnych warunkach, a w odpowiednim momencie zawróciliśmy. Co z naszym jedzeniem w schroniskach? Nie zmarnuje się…. Za parę dni, gdy tylko słońce wróci nad Polskę, ruszamy ponownie na szlak.
PS Jeszcze raz serdecznie dziękujemy za pomoc ratownikom GOPR ze Szklarskiej Poręby.