Dziś w kościele Zosia była jedynym komunijnym dzieckiem, które nie przyjęło komunii. Mimo, że zrobiła wszystko, by ją przyjąć. Duszyczkę miała czystą jak łza, a przed mszą zgłosiła się do zakrystii i powiedziała księdzu o przygotowaniu bezglutenowego komunikantu. Usłyszała zapewnienie, że wszystko jest gotowe. Ale nie było…
Gdy nadszedł odpowiedni moment, Zosia zgodnie z umówioną procedurą jako pierwsza podeszła do komunii, a stojąca obok niej siostra zakonna przypomniała księdzu o bezglutenowym komunikancie. Nastąpiła chwila konsternacji i Zosia z drżącą bródką odeszła do ławki. Ze smutkiem patrzyła potem, jak jej koleżanki i koledzy przyjmują komunię i modlą się w skupieniu. Wszyscy, tylko nie Zosia. Okazało się, że kościelny nie uszykował dla niej bezglutenowego opłatka.
Nikt potem nie zaproponował Zosi, by przyjęła komunię w inny sposób. Siostra zakonna przepraszała mnie po mszy za zaistniałą sytuację. Zapytała też, czy gdy kiedyś znów powtórzy się taka sytuacja, czy Zosia może przyjąć choć maleńki kawałeczek glutenowej komunii. Oczywiście zaprzeczyłam.
Wyszłam zrezygnowana z kościoła. I nawet jeśli rozumiem, że ktoś zapomniał, bo ma na głowie inne sprawy, to jako matka jestem zasmucona tą sytuacją. Myślę sobie, że głos dziecka jest niesłyszalny w świecie dorosłych. Także głos bezglutenowego dziecka. Bo przecież Zosia przed mszą poszła do zakrystii i przypomniała o sobie. Celowo nie poszłam tam z nią – zależało mi, by sama uczyła się zadbać o bezglutenową komunię. Zresztą Zosia też chciała iść tam sama.